A naprawdę było tak:
To nie do końca tak, że wszystko poszło w zupełnie przeciwnym kierunku, ale... Zresztą, od początku.
Gdy trafia się do szpitala, zanim zacznie się akcja (czy to na poród naturalny, czy cesarskie cięcie), trzeba przejść kwalifikację. Mimo, że w ciąży kobietom robi się masę przeróżnych badań, to w szpitalu "po swojemu" muszą zbadać ciążę oraz parametry dziecka. Następnie przechodzi się na oddział i oczekuje się na wielkie wydarzenie. Są wkłucia, regularne badania, mierzenia temperatury (niezwiązane z covidem) i co chwilę ktoś pyta o skurcze. To tak w wielkim skrócie.
Dzieje się magia (?)
A później jest PORÓD. Czyli witasz małego człowieka, który był W TOBIE przez dziewięć miesięcy i który od teraz będzie Twoim absolutnie wszystkim. Raczej na pewno nie jest ten człowiek idealny i piękny, ale raczej na pewno Ty go takim widzisz. Jesteś rozedrgana, a powietrze jakby przesiąknięte magią. Bez grama przesady. Uwierzcie na słowo, to kosmiczne uczucie.
Niestety magiczne to jest tylko w Twojej głowie, bo dla reszty świata czas się nawet na sekundę nie zatrzymał! Zatem po dosyć krótkim odpoczynku położna truje coś o pionizacji, lekarz krzyczy, żeby pamiętać o puszczaniu bąków, bo to bardzo ważne i jednocześnie wszyscy ostrzegają, żeby lepiej odpoczywać i spać, gdy jeszcze dziecko jest zmęczone porodem i dużo śpi. A Ty jesteś na taaakim haju, że mogłabyś wymyślić dalsze wątki „Mody na sukces”. Poza tym jak tu spać, gdy do sali co chwila ktoś wbiega? Mierzenie temperatury, badanie krocza/rany, badanie noworodków, ewentualne szczepienia, udział w programie profilaktycznym dotyczącym cukrzycy, badanie słuchu maluszka, obchód lekarski. Do tego wydawanie posiłków i wychodzi na to, że drzwi nawet na chwilę nie pozostają zamknięte. Przy pierwszym dziecku byłam tak przestraszona i zagubiona, że często wzywałam do siebie położną, za co notorycznie dostawałam reprymendę (wzywa się w pilnych przypadkach, a nie jak dziecko płacze, a Ty, jako młoda mama nie masz bladego pojęcia dlaczego). Natomiast przy drugim dziecku bardzo zależało mi na świętym spokoju, głównie ze względu na karmienie piersią, które tym razem chciałam zaliczyć bez traumy w postaci spadku wagi dziecka czy rozkrwawionych brodawek sutkowych (o tym w innym artykule).
I wtedy wchodzi ona, cała na biało :)
Pewna osoba najbardziej wryła mi się w pamięć i w tamtym momencie zafundowała w krótkim czasie dawkę wiedzy dużo potężniejszą, niż dawka leków przeciwbólowych, na których byłam. Doradczyni laktacyjna. Ujmij swoją pierś jak kanapkę, między kciuka, a inne palce. Ściśnij i nasadź na nią swoje dziecko. Co proszę? To lekcja karmienia, czy podduszenia? Przecież ten maluch jakoś pobiera pokarm, więc po co drążyć temat? I w momencie, kiedy moja pierś była już całkowicie w gardle noworodka (tak mi się przynajmniej wydawało), doznałam olśnienia. Faktycznie, to nie było już tak bolesne. I słychać było "ykk, ykk", czyli charakterystyczne dziecięce przełykanie, o którym tyle się naczytałam. Niesamowite! Od tamtej chwili wszystkim świeżo upieczonym mamom radzę: poproś w szpitalu o konsultację z doradczynią laktacyjną lub wykup sobie prywatnie taką konsultację. Zwłaszcza, jeśli czujesz, że coś jest nie tak.
Poród w czasach zarazy
Pytanie, które słyszałam chyba najczęściej po opuszczeniu murów szpitala, było: "Jak to jest rodzić w czasach pandemii?". Cóż, nieciekawie. Ale jedna rzecz zmieniła się na plus. Otóż kobiety pozbawione obecności partnera, siostry, mamy czy przyjaciółki, postanowiły się wspierać. Na salach chętniej niż wcześniej zawiązywały się nowe znajomości. Słychać było śmiech kobiet, zamiast szeptanych rozmów z najbliższymi. Po porodzie na czas korzystania z toalety, zostawiałyśmy koleżankom z sali to, co miałyśmy najcenniejszego - nasze dziecko. Ja sama wyszłam ze szpitala silniejsza. Myślę, że wszystkie czułyśmy to samo. Wsłuchane w siebie, prowadzone instynktem. Po prostu dałyśmy radę.
Gwoli ścisłości
Na koniec pragnę sprostować, że ten tekst nie ma na celu wyśmiania opieki medycznej. Jeśli nie wybrzmiało to w tekście, podkreślę, że moje zdziwienie i rozczarowanie wynikało z mojego nierealnego wyobrażenia na temat porodu (czego chcę oszczędzić przyszłym mamom, pisząc ten artykuł!). Podczas wszystkich moich wizyt w szpitalu, miałam szczęście być w najlepszych rękach, pozostając zawsze pod ogromnym wrażeniem profesjonalizmu całego zespołu. Stąd mój szacunek do wszystkich lekarzy, pielęgniarek, położnych i doradczyń oraz wszystkich, których spotkałam na swojej drodze. Wielki szacunek, jesteście niesamowici!
Data dodania: 14/08/2022
Data aktualizacji: 14/08/2022