Patrzeć, ale nie oceniać
Ubiegłe lato spędziłam na portugalskich plażach. Opalanie szybko mnie nudzi, a woda w oceanie jest dla mnie zwykle zbyt zimna, więc przez większość czasu siedziałam po turecku w niebieskim półnamocie z Decathlonu i gapiłam się na ludzi. Przyzwyczajałam swoje oczy do widoku niesfotoszopowanych ciał. Opinie, które mimowolnie pojawiały się w mojej głowie, świadomie zduszałam w zarodku. Oduczałam samej siebie tego, czego media i społeczeństwo uczyły mnie przez ostatnie trzy dekady. Chciałam po prostu patrzeć – nie oceniać.
Pamiętam dwie młode dziewczyny opalające się topless dwa metry przede mną, z piersiami rozlanymi na żebrach i sutkami wskazującymi północ i południowy zachód.
Pamiętam chłopaka z dredami, który dużo tańczył do muzyki puszczanej z boomboxa – głównie sam, jego znajomi tylko patrzyli. Gdy się śmiał – a śmiał się dużo i często – jego okrągły brzuch w kolorze gorzkiej czekolady falował.
Pamiętam starszego pana z białymi włosami pokrywającymi zgarbione plecy, przechadzającego się brzegiem wody. I jego siwowłosą partnerkę w dwuczęściowym kostiumie ze sznureczkami, która rzucała się w fale jak nastolatek i udawała, że nie słyszy gwizdka ratownika.
Pamiętam dużą dziewczynę w pięknym, ogniście czerwonym kostiumie z falbanką, która uciekała z piskiem przed swym drobnym chłopcem. Z daleka widziałam kropki cellulitu na jej udach i błysk pożądania w jego oczach.
Pamiętam bladą cudzoziemkę chowającą się przed bezlitosnym słońcem pod białym parasolem. Pod stylowym kostiumem wyraźnie rysował się jej ciężarny brzuch.
Pamiętam trzydziestolatkę puszczającą z mężem i synkiem latawca. Potem rzucali frisbee, a na koniec zbudowali fantastyczny zamek z piasku. Przez cały czas byli ubrani identycznie – w majtki.
Pamiętam mojego chłopaka, brązowego od słońca, wymęczonego przez ocean, wygrzewającego się na piasku jak jaszczurka – z suchymi płatkami naskórka na plecach, które lubiłam zbierać paznokciami. Przez większość czasu jego skóra była pokryta również słonymi kropelkami wody i potu. Wiem, bo próbowałam.
Pamiętam w końcu siebie. Czasem zrelaksowaną, czasem zmęczoną upałem, czasem podekscytowaną. Nierównie opaloną, z piegami na nosie i białym śladem od okularów przeciwsłonecznych. Z włosami sztywnymi od soli i piaskiem między palcami stóp. Zgarbioną i z okruszkami pastéis de nata na fałdkach brzucha. Rozciągniętą na kocu z książką, porozrzucanymi kończynami i poskręcanym kostiumem kąpielowym; zwiniętą w kulkę w kącie półnamiotu. Z włoskami na nogach i ogolonymi pachami. Z czerwonymi obtarciami od piasku i kamieni, gdy raz na jakiś czas pozwalałam się potargać falom.
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek wcześniej w miejscu publicznym czułam taką cielesną wolność.
Zasady są po to, żeby…
Całe dzieciństwo spędziłam w małej, nadmorskiej miejscowości, która w sezonie letnim stawała się kurortem, celem turystów opisywanym w przewodnikach. Bliskość morza wiele mnie nauczyła, ale nie ciałoakceptacji.
Przez wszystkie te lata nauczyłam się, że kobiety po osiągnięciu pewnego wieku powinny nosić jednoczęściowe kostiumy kąpielowe, raczej zabudowane – duże dekolty czy odsłonięte plecy nie są wskazane. Gdy postanowią przespacerować się brzegiem oceanu – niech owiną sarong wokół bioder. A najlepiej niech w ogóle za bardzo się nie rozbierają, jeśli nie muszą. Koszulka dozwolona tylko z krótkim rękawem lub takim trzy czwarte, bo kto to widział odsłaniać dojrzałe ramiona. Szorty są absolutnie zabronione. Sukienki? Tylko dłuższe, niezbyt obcisłe, niezbyt kolorowe, niezbyt zwracające uwagę. Takie ogólnie niezbyt.
Nauczyłam się, że młodsze dziewczyny też muszą przestrzegać pewnych ściśle określonych zasad. Wszystko rozbija się tutaj o numerek na metce ubrania – im wyższy, tym więcej reguł, o których trzeba pamiętać, podobnych zresztą do tych narzuconych kobietom dojrzałym. Chude dziewczyny bez biustu także nie zostają pominięte, szczególnie jeśli chudości towarzyszy bladość – na pewno są chore, na pewno nic nie jedzą, na pewno powinny zostać w domu i opalać się co najwyżej na balkonie. Mogą ewentualnie wrócić, gdy zbrązowieją. I zjedzą coś porządnego. I założą push-up.
Nauczyłam się, że męskie ciało jest poddawane innym kryteriom oceny niż damskie. Nie oznacza to jednak, że kryteria te w ogóle nie istnieją. Mężczyzna, niezależnie od wieku, może odsłonić całkiem spore połacie skóry. Niemniej, o ile wystający brzuch spotka się co najwyżej z krytycznym okiem współplażowicza_ki, o tyle już włosy na plecach, blizny potrądzikowe czy inne zmiany skórne powinny zostać tam, gdzie ich miejsce – schowane pod T-shirtem. Nie ze względu na szkodliwe działanie promieni słonecznych – ze względu na opinie zupełnie obcych osób.
Nauczyłam się, że parawany są po to, aby ich używać. Wiatr, nie wiatr – parawan jest częścią naszej narodowej tradycji plażowania. Odgradzamy się od innych, bo doskonale wiemy, że nasze ciała nie spełniają wszystkich narzuconych kryteriów – niezależnie od tego, jak bardzo byśmy się starali, to zwyczajnie niemożliwe. Gdy już się rozłożymy, wychylamy głowy i oceniamy ciała tych, którzy przybyli bez parawanów. Sami są sobie winni. Szkła okularów przeciwsłonecznych to nie jedyny filtr, przez który na nich patrzymy.
Nauki, jak widzisz (i pewnie sam_a wiesz), było sporo, reguł i zakazów – cała masa, a wszystko to wtłaczano do głowy małej dziewczynki, a później dorastającej nastolatki – kogoś, kto dopiero kształtuje swój obraz świata. I obraz samej siebie w tym świecie.
Wiele czasu musiało upłynąć, wielu mądrych ludzi musiałam spotkać, wiele tekstów przeczytać i wiele świadomych działań podjąć, by odwrócić moją uwagę od tego, jak dane ciało – w tym moje – wygląda, a następnie przekierować ją na to, co tak naprawdę sobą reprezentuje.
Czy udało mi się to całkowicie?
Oczywiście, że nie. Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy kiedykolwiek mi się uda. Pewne treści – powtarzane po wielokroć, nawet jeśli są nieprawdziwe i do głębi szkodliwe – tkwią w głowie jak natarczywy osad po herbacie.
I cóż z tego, że już dawno mamy lato i w chwili pragnienia sięgamy raczej po schłodzone napoje.
Cóż z tego, że nawet nie lubimy herbaty.
Twoje ciało jest gotowe na bikini. A moje?
Nie muszę wiedzieć, jak wyglądasz, by móc stwierdzić, że Twoje ciało jest gotowe na bikini. Zawsze było. Zdaję sobie sprawę, że przemysł związany z urodą przez lata (pewnie całkiem skutecznie) starał Ci się mówić, że jest inaczej. Nie jest. Ale przecież te wszystkie kremy antycellulitowe, różowe golarki, diety cud czy treningi personalne nie sprzedadzą się same.
I nie zrozum mnie źle. Nie namawiam Cię, abyś przestał_a kupować kosmetyki, zdrowo się odżywiać czy uprawiać sport. Wręcz przeciwnie – rób wszystko, by Twoje ciało było szczęśliwe i służyło Ci jak najdłużej. Rób to jednak z myślą o sobie, swoim guście i zdrowiu – nie z myślą o preferencjach zupełnie obcych Ci ludzi.
Nie jestem także w stanie obiecać Ci, że sposób myślenia innych współplażowiczów_ek zmieni się w tym roku albo w przyszłym. Właściwie nie jestem w stanie obiecać, że kiedykolwiek się zmieni (a jednocześnie mam poczucie rosnącej świadomości społecznej i trzymam kciuki). Że nie będą patrzeć i automatycznie oceniać, sprawdzać, w jakim stopniu nasze ciała wpisują się w te dziwne, ustalone przez nie wiadomo kogo normy. Jak gdybyśmy wszyscy byli babkami ulepionymi z piasku za pomocą jednej tylko foremki.
Wiesz co? Pewnie będą.
To tylko częściowo ich wina – wszyscy jesteśmy zanurzeni w kulturze bodyshamingu tak głęboko, że stajemy na palcach i zadzieramy głowy, a i tak ledwo możemy oddychać. Tak, to frustrujące, ale też… wzbudzające współczucie, gdy rozejrzymy się wokół i zobaczymy tych, którzy toną – toną ze względu na własne ograniczenia; toną, bo ktoś ich podtopił, i to nie raz; toną, bo nikt im nigdy nie powiedział, co innego mogliby robić.
Zauważ pewną prawidłowość – osoby, które nie akceptują wyglądu innych, to te same osoby, które przede wszystkim nie akceptują odbicia w lustrze. W istocie to nie Twoje ciało stanowi dla nich problem (to bardzo ważne, byś był_a tego świadomy_a) – problemem jest sposób, w jaki patrzą. Filtr wbudowany w oczy i w głowę – filtr, którego tak trudno się pozbyć. Jak tego cholernego osadu na szklance.
Wiesz, w którymś momencie swojego życia podjęłam decyzję, że nie chcę być taką osobą. Nie chcę tonąć i szukać pocieszenia w tym, że inni również toną. Trzymanie się na powierzchni nie przychodzi łatwo, przyznaję, ale możliwość zaczerpnięcia powietrza jest tego warta.
I wiem, że wielu ludzi – coraz więcej ludzi – myśli podobnie. Mam nadzieję, że jesteś – lub niedługo będziesz – w naszym gronie. Serdecznie polecam – jest ciepło, przyjemnie i bezpiecznie. I mamy ciasteczka!
To co, do zobaczenia na plaży?
Data dodania: 14/08/2022
Data aktualizacji: 14/08/2022