Według słownikowej definicji pracą określamy „działania wymagające wysiłku, wykonywane w jakimś celu”, a także, w drugiej kolejności, „czynności, które wykonujemy zarobkowo”. Wynika z niej więc, że płaca nie musi być istotą pracy ani jej zasadniczą częścią, co wielu pracodawców bierze sobie niekiedy za bardzo do serca. Wiele_u z nas znalazło się zapewne w sytuacji, w której zleceniodawca jest co prawda zainteresowany wykorzystaniem naszych zasobów i umiejętności, jednak to, co chce zaproponować w zamian, niespecjalnie pokrywa się z naszymi oczekiwaniami. Zamiast podać wysokość pieniężnego wynagrodzenia, wspomina o „ekspozycji”, „szansie” i „zasięgach”, ewentualnie przekonuje, że wykonanie zlecenia wspaniale wzbogaci nasze CV i uczyni nas bardziej atrakcyjnymi według standardów rynku pracy. Brzmi kusząco, czyż nie?
„Przecież zajmie ci to chwilę!”
Ekspozycja oraz wpis do portfolio stały się swego rodzaju walutą, którą można zaoferować w zamian za wykonanie usługi. Usługi, którą łatwo jest wycenić, jednak z jakiegoś powodu zleceniodawca nie ma ochoty tego robić. Dlaczego? Czyżby nie było go na to stać? Jak wynika z doświadczeń freelancerek_ów, nie chodzi o możliwości finansowe ani wielkość przedsiębiorstwa, a raczej o styl zarządzania i o podejście do potencjalnych współpracowników. Niechęć do wykonywania przelewów często łączy się z brakiem poszanowania zleconej pracy – w końcu nic ona nie kosztuje, więc nie ma specjalnego znaczenia, prawda? Jeśli przyjmiemy, że wynagrodzenie jest między innymi oznaką szacunku do zleceniobiorcy, nie ma raczej sensu oczekiwać, że zostaniemy potraktowani z wdzięcznością – bardziej prawdopodobna będzie konieczność odpowiadania na pytania w rodzaju „a nie dałoby się szybciej?”; można też spodziewać się kolejnych poprawek i dodatkowych zadań, które przecież „zajmą tylko 10 minut”. Za darmową pracę krytykowani są zresztą nie tylko zleceniodawcy, lecz także zleceniobiorcy, którym zarzuca się psucie rynku i obniżanie wartości usług.
Realne doświadczenie, fikcyjne zarobki
Nieco bardziej subtelną wersją takiego podejścia są bezpłatne lub niskopłatne staże. Teoretycznie mają one być szansą dla nowicjuszy na zdobycie doświadczenia, które potrzebne im będzie w późniejszej pracy zawodowej, w praktyce jednak rodzi to liczne problemy. Jeszcze kilkanaście lat temu praktyki i staże kojarzyły się z przysłowiowym parzeniem kawy i przyglądaniem się, jak wygląda praca, do której się przymierzamy. Podejście to było szeroko krytykowane jako strata czasu, podczas którego można byłoby przecież nauczyć się rzeczywiście potrzebnych umiejętności. Obecnie firmy i korporacje chwalą się w ogłoszeniach, że z ekspresu skorzystasz jedynie wtedy, kiedy sam_a będziesz miał_a ochotę na kawę i że zyskasz możliwość „zdobycia realnego doświadczenia”. Nareszcie! Entuzjazm jednak opada, kiedy zdajemy sobie sprawę, co to tak naprawdę oznacza. „Realne doświadczenie” wiąże się bardzo często z pracą w pełnym (lub niewiele mniejszym od pełnego) wymiarze godzin i wykonywaniem tych samych zadań, co etatowi pracownicy, tylko że… za darmo, w najlepszym razie za symboliczną stawkę. Warto zauważyć, że wkraczający na rynek pracy młodzi ludzie coraz mniej polegają na wsparciu rodziców i starają się lub są zmuszeni utrzymywać się samodzielnie – na bezpłatne staże zwyczajnie więc ich nie stać.
Niewidzialna praca powszednia
Bezpłatna praca nie ogranicza się jednak wyłącznie do stosunków zawodowych – nie jest to nawet większa jej część. Terminem unpaid work czy unpaid labor określa się również czas, który poświęcamy na sprzątanie, zakupy, opiekę nad zależnymi członkami rodziny i inne działania związane z szeroko pojętymi obowiązkami domowymi. Przedstawienie takich czynności jako pracy o określonej wartości ekonomicznej w niektórych kręgach budzi duży sprzeciw – bo czy od dziś mamy płacić babci za ugotowanie niedzielnego obiadu? Komentarze tego typu umniejszają skalę problemu i odwracają uwagę od jego istoty. „Dobre rady” w stylu „jak chcesz dostawać pieniądze za wychowywanie dzieci, to zatrudnij się jako opiekunka” podkreślają jedynie, że praca w domu ma wartość rynkową, którą da się stosunkowo łatwo wycenić. W 2004 roku badacze z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu oszacowali, że unpaid work stanowi niemal 1/3 całego PKB kraju. Analiza danych wykazała też, że znacząca jej część spoczywa na barkach kobiet.
Najdłuższy piątek w historii
24 października 1975 roku zapisał się w historii Islandii jako tak zwany „długi piątek”. W ramach ogólnokrajowego protestu niemal 90% kobiet odmówiło wykonywania wszelkich obowiązków domowych, włącznie z opieką nad dziećmi. Islandczycy zmuszeni byli do przeorganizowania swojego planu dnia – wielu z nich zabrało pociechy ze sobą do pracy, a ci, którzy uznali, że obiad tego dnia zjedzą w restauracji, musieli liczyć się z tym, że nie tylko oni wpadli na taki pomysł i że nie będzie to raczej relaksujące wyjście z rodziną. Pokazało to, że zakłócenia w sferze prywatnej niosą za sobą konsekwencje w sferze publicznej, a więc prowadzenie domu jest jednym z niedostrzeganych składników sprawnego funkcjonowania państwa. W wyniku protestu rząd Islandii zagwarantował kobietom płace równe wynagrodzeniom mężczyzn, co zapoczątkowało kolejne przemiany, dzięki którym sytuacja Islandek na rynku pracy stała się jedną z najkorzystniejszych w skali światowej.
Tata na wychowawczym?
Sama gwarancja równego wynagrodzenia za wykonywaną pracę to tylko wierzchołek góry lodowej. Według badań prowadzonych przez bostoński Center for Retirement Research urodzenie dziecka zmniejsza wartość benefitów socjalnych dla kobiet o 16%; każde kolejne dziecko to kolejne 2% mniej. Liczby te nie dotyczą jednak mężczyzn, którzy zostali ojcami. Wartości te wyliczono na podstawie danych zgromadzonych w Stanach Zjednoczonych, ale sam problem jest uniwersalny – kwestie wynagrodzenia w czasie urlopu macierzyńskiego i wychowawczego, a także wpływ przerw w pracy na wysokość późniejszej emerytury to wciąż problematyczne zagadnienia w bardzo wielu państwach. Wracając jednak do Polski – z danych zgromadzonych przez GUS wynika, że kobiety znacznie częściej biorą urlopy wychowawcze. Na tę formę urlopu decyduje się ok. 40% kobiet i jedynie 1% mężczyzn. Nierównomierny rozkład zadań domowych wpływa również na niemożność poszerzania kompetencji zawodowych – opieka nad dziećmi pochłania tak dużo czasu i energii, że nie starcza ich już na szkolenia, kursy czy nawet samodzielną edukację.
Zdjąć pelerynę niewidkę
Co możemy zrobić, aby chociaż spróbować poradzić sobie z problemem unpaid work? Jeśli chodzi o podejmowanie słabo opłacalnych zleceń, warto pamiętać o kilku rzeczach:
- Niezależnie od rodzaju wynagrodzenia spisujmy umowę – pomoże ona uregulować wzajemne oczekiwania.
- Jeżeli oferuje się nam „ekspozycję”, należy doprecyzować, co to właściwie oznacza. Jak długo Twoja praca będzie eksponowana, gdzie i w jaki sposób? Czy oglądający będą mieć świadomość, że jesteś jej autorką_em? Dobrze byłoby, gdyby zapisy na ten temat znalazły się w umowie.
- Dobierajmy właściwych partnerów do współpracy w charakterze wymiany – dobrze, jeśli praca dla organizacji pożytku publicznego, której misję wspierasz, jest dla Ciebie satysfakcjonująca. Jeżeli masz wątpliwości, czy powinnaś_nieneś się godzić na współpracę, możesz skorzystać z pomocnego drzewa decyzyjnego.
- Uważajmy na niepłatne nadgodziny. Czy szefostwo naprawdę doceni poświęcanie czasu wolnego dla dobra firmy, czy raczej przyzwyczai się do wygodnej sytuacji?
Jeśli chodzi o kwestie związane z pracami domowymi, zmiany muszą niestety odbyć się przede wszystkim na poziomie społecznym oraz prawnym. Arbitralne podziały w zakresie wykonywania obowiązków domowych stopniowo (choć bardzo powoli) odchodzą do przeszłości. Dostosowanie zasad dotyczących świadczeń socjalnych do potrzeb matek również zajmie jeszcze sporo czasu, istotne jednak, że problem ten jest coraz bardziej nagłaśniany i toczy się wokół niego dyskusja. Miejmy nadzieję, że zbliżają się czasy, w których nie będzie potrzeby udowadniania, że gospodarkę napędzają miliony rąk wykonujących niewidzialną pracę.
Data dodania: 14/08/2022
Data aktualizacji: 14/08/2022