Nie wiem, czy jesteś rodzicem bądź opiekunką_nem. Może jesteś. Ja nie, za to mam dużą wyobraźnię.
Wyobraźmy sobie więc przez chwilę, że jestem mamą. Mam dwójkę dzieci w podobnym wieku, dziewczynkę i chłopca, i wybieramy się razem na imprezę rodzinną. Jest pełnia lata, trzydzieści parę stopni. Gdy ubieram córeczkę w lekką, bawełnianą sukienkę, synek mówi, że też taką chce.
Co powinnam zrobić?
Z jednej strony właściwie nie ma żadnych przeciwwskazań. Jestem już dużą dziewczynką i wiem, że wybór stroju zależy od indywidualnej decyzji każdego człowieka, bez względu na płeć. W szafie córki znajdzie się pewnie jeszcze tyle sukienek, że mogłybyśmy ubrać wszystkich chłopców z przedszkola. Do wyboru, do koloru. Jedyne, co warto byłoby wziąć pod uwagę, to rozmiar, ale moje dzieci mają podobny wzrost i budowę ciała, a i dziecięce ubranka nie są przecież jakoś specjalnie dopasowane. And last but not least – nie oszukujmy się, sukienki są zwyczajnie wygodniejsze niż szorty. A zwłaszcza w taki upał.
Z drugiej jednak strony nie jestem na tyle naiwna, by nie wiedzieć, że dla większości społeczeństwa chłopiec w sukience będzie wyglądał po prostu dziwnie. Ubierając w taki sposób mojego synka, mogę go narazić na ośmieszenie i przykre komentarze. Mnie i partnera także pewnie nie ominą kąśliwe uwagi ze strony rodziny na temat naszych metod wychowawczych.
Z trzeciej strony (czy istnieje coś takiego jak „trzecia strona”?) chciałabym traktować moje dziecko tak samo, jak traktuję wszystkich moich bliskich: chcę je wspierać w każdej decyzji, nawet jeśli sama postąpiłabym inaczej, o ile tylko w grę nie wchodzi coś szkodliwego lub niebezpiecznego.
A sukienka przecież nie krzywdzi nikogo.
Decyzja podjęta.
Informuję mojego synka (używając języka dopasowanego do jego wieku), że oczywiście może włożyć sukienkę, jednak musi mieć świadomość, że jest to ubranie stereotypowo przypisane dziewczynkom, w związku z czym mogą pojawić się pytania, a nawet niemiłe uwagi. Jeżeli synek nie sprawia wrażenia szczególnie przejętego, pytam córki, czy możemy sobie pożyczyć coś z jej szafy. Gdy córka się zgadza, proponuję synkowi, by wybrał sobie kreację. Wybiera tę w kotki.
Idziemy – dzieci w sukienkach, a ja w lnianych szortach.
Szortach, których jeszcze całkiem niedawno jako kobieta nie mogłabym założyć, a w średniowieczu zostałabym za nie dosłownie żywcem spalona na stosie.
Krótka historia mody męskiej
Nie ma czegoś takiego jak „damski” strój, podobnie jak nie ma stroju wyłącznie „męskiego”. Ubranie to po prostu kawałek materiału, nie istota żyjąca. To my jako społeczeństwo nadajemy mu określone (prze)znaczenie. Później zdarza nam się je redefiniować.
Twórcy jednej z pierwszych cywilizacji świata, Sumerowie, mieli spódnice zrobione z liści i trawy, starożytni Egipcjanie owijali biodra pasem materiału, a tunika stanowiła podstawowy strój Greków i Rzymian.
Spodnie – czy też właściwie same nogawki – początkowo nosili jedynie barbarzyńcy. Chroniły skórę nóg przed otarciem o koński grzbiet, dobrze sprawdzały się również w niższych temperaturach i przy pieszych wędrówkach, gdy łatwo o skaleczenie. Moda na nie przyszła do Europy w połowie pierwszego tysiąclecia naszej ery.
W dobie renesansu typowym elementem męskiej szafy były jedwabne, haftowane pończochy. W XV i XVI wieku mężczyźni nosili podwiązki, nierzadko z ozdobami w postaci kokardek, wstążek czy koronek. W ogóle w XVII wieku koronki cieszyły się olbrzymią popularnością – wykańczano nimi niemalże każdy element garderoby płci z niezrozumiałych względów określanej jako „brzydka”.
To nie jedyne przykłady ubrań czy dodatków, które obecnie kojarzone są jako „kobiece”.
Wysokie obcasy stanowiły typowy element obuwia perskich kawalerzystów – ułatwiały utrzymanie stopy w strzemionach i stabilizowały sylwetkę łucznika. Później upodobał je sobie Ludwik XIV – przypadło mu do gustu to dosłowne pokazanie swojej wyższości nad ludem, który do pracy potrzebował butów płaskich i wygodnych. Poza obcasami ważną rolę odgrywały również czerwone podeszwy – to one świadczyły o tym, że ich właściciel jest członkiem dworu.
Kolejna historyczna ciekawostka: do XIX wieku dzieci do 7. roku życia były ubierane tak samo, niezależnie od płci – w jasne, zwiewne tuniki. Dla przykładu możesz wyguglować sobie zdjęcia małego Ernesta Hemingwaya czy innego Franklina Delano Roosevelta.
Prawda jest jednak taka, że wcale nie musimy odwoływać się do przeszłości. Czy szkockie kilty nie są po prostu pewnym wariantem spódnicy, a sutanna duchownego – specyficznym modelem sukienki? To ciekawe, jak bardzo kontekst zmienia nasz sposób postrzegania tych części garderoby.
Kontekst i czasy, w których akurat przyszło nam żyć.
Dlaczego chłopcy w ogóle chcą nosić sukienki?
Gdy uświadomimy sobie, że kultura nie jest niczym z góry narzuconym, a czymś, co jako społeczeństwo sami tworzymy, logiczne się wydaje, że jedyna droga do zmiany prowadzi przez normalizację.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mogą mieć na tyle siły, by mierzyć się ze społeczną presją, szczególnie jeżeli w grę wchodzi narażanie na przykrość własnego dziecka. Rozumiem to.
Tym bardziej uważam, że osoby, które mają w sobie tę siłę, powinny walczyć ze szkodliwymi stereotypami. Dla siebie i dzieciaków – nie tylko swoich.
Być może w Twojej głowie pojawiły się teraz nowe znaki zapytania: „No dobrze, Aniu, nawet zakładając, że masz rację – to chyba normalne, że przystosowujemy się do środowiska, prawda? Dlaczego więc współcześni chłopcy w ogóle chcą zakładać sukienki? Po co? Czy to przypadkiem nie wiąże się z… no wiesz… skłonnościami?”.
Odpowiedź jest dużo prostsza, niż mogłoby się wydawać: ta chęć wynika przede wszystkim z czystej, dziecięcej ciekawości. Przecież to dokładnie ten etap, gdy dziecko właśnie odkrywa świat, kieruje nim fascynacja – i super! To całkowicie normalne, że chce wszystkiego doświadczać na własnej skórze, posmakować, dotknąć, poczuć. Dziecko jest tu po prostu… dzieckiem.
Absolutnie nie musi to mieć żadnego związku z orientacją seksualną – dzieci do pewnego wieku nie mają świadomości istnienia różnic między płciami, dowiadują się o nich stopniowo podczas procesu socjalizacji. Pamiętajmy też, że płeć i orientacja seksualna są wrodzone. Chłopiec, który czuje się chłopcem, nie zmieni swojej tożsamości, wkładając sukienkę. ;) To powinno być dla nas oczywiste, a fakt, że nie jest, świadczy dobitnie o poziomie edukacji seksualnej w polskich szkołach.
Kiedyś na Twitterze padło ciekawe spostrzeżenie: gdy osoba cisheteroseksualna włoży sukienkę, ludzie potrafią rzucić: „Sukienki noszą tylko kobiety!”, „Co za baba!”, „Nie jesteś już mężczyzną” i podobne. Jednocześnie, gdy w polu widzenia pojawia się transpłciowa dziewczyna, ci sami ludzie mówią: „Noszenie sukienki nie zmienia faktu, że jesteś facetem”.
Kolejna sprawa: załóżmy, że Twoje dziecko faktycznie jest homoseksualne lub transpłciowe. Jakie to właściwie ma znaczenie? Zastanawiające, że niektórzy dorośli wciąż nie mają problemu z zabawkami przypominającymi broń czy bajkami normalizującymi przemoc i seksizm, jednocześnie upatrując jakiegoś niesamowitego niebezpieczeństwa w… naturze.
O wpływie wychowania na seksualność przeczytacie też w innym naszym artykule.
Żyjemy w ciekawych czasach. Wciąż zmagamy się z dyskryminacją – i to właściwie na każdym polu. Masa ludzi jest zmuszana do wychodzenia na ulicę i walczenia o podstawowe prawa. Według przywódców wielu państw konflikt zbrojny nadal wydaje się jedynym słusznym rozwiązaniem, a demokracja w pewnych krajach europejskich jest co najmniej zagrożona. Dokładnie w tym momencie jakaś osoba jest molestowana lub gwałcona. Nasza kultura ocieka seksizmem. Na świecie panuje pandemia wirusa. Rośnie zainteresowanie teoriami spiskowymi. Znajdujemy się w środku kryzysu klimatycznego, ekonomicznego, uchodźczego i co najmniej kilku innych.
Serio, mamy prawdziwe powody do zmartwień.
Chłopiec w sukience, niezależnie od jego tożsamości czy orientacji seksualnej, zwyczajnie nie jest jednym z nich.
Data dodania: 13/08/2022
Data aktualizacji: 13/08/2022