Wyobraź sobie, że żyjesz w matriksie. Jesteś czystą świadomością – odseparowaną od ciała i kultury. Nie wiesz nic na temat swojego wyglądu, narządów płciowych ani zdolności reprodukcyjnych. Nikt nie zakodował Ci w głowie żadnych norm społecznych typu: „dziewczynki są z natury bardziej posłuszne” albo: „kobiety odznaczają się większą wrażliwością”.
Kim się czujesz? Jeśli kobietą – co na to wskazuje?
„Ale to jest zupełnie abstrakcyjna sytuacja” – myślisz. I masz rację. Nie jesteśmy w stanie odłączyć się od naszych ciał, podobnie jak nie mamy możliwości traktować kultury, w której żyjemy, jako transparentnej (czy za sprawą technologii będzie to możliwe w przyszłości – poczekamy, zobaczymy). Niemniej lubię czasem myślami zahaczyć o takie quasi-filozoficzne wątki, nauczyć się czegoś nowego o samej sobie.
No dobrze, to teraz następne pytanie: lubisz być kobietą?
Pomimo ograniczeń, których jestem (boleśnie) świadoma, sama uwielbiam fizyczne możliwości, jakie daje mi bycie kobietą – kształt ciała, strefy erogenne, multiorgazm. Nie planuję zostać matką, więc cykl menstruacyjny traktuję jak zbędną konieczność, niemniej podziwiam zdolność kobiecego ciała do powołania na świat nowego życia. Absolutnie mierzi mnie określenie „słaba płeć”.
Podobną, nieprzyjemną reakcję w moim organizmie wywołują wszelkie próby wciśnięcia nas wszystkich do jednej niewygodnej szufladki. Jak gdyby każda z nas była kopią odlaną z foremki pod tytułem „KOBIETA” lub przynajmniej powinna czuć się w obowiązku do powielenia tego wzoru, ustalonego przez nie-wiadomo-kogo-nie-wiadomo-po-co.
No bo po co być kopią, skoro już jest się oryginałem?
Jak wygląda kobieta idealna?
„Idealna kobieta jest piękna” – odpowiedź na tytułowe pytanie, brzmiąca trochę jak wypowiedź kilkulatka, jest w istocie zdaniem większości z nas. Ideał kobiety nieodłącznie kojarzy nam się z nieziemską urodą. Czy tak powinno być, to temat na inną dyskusję. Teraz skupmy się na innej kwestii.
Piękna – to znaczy jaka?
W czasach starożytnych w Grecji i Persji panowała moda na zrośnięte brwi. Przerwę uzupełniano sierścią zwierząt lub farbowano. U średniowiecznych kobiet ceniono wzdęte brzuszki, które miały sugerować ciążę, piersi natomiast ciasno bandażowano, aby ukryć „grzeszną cielesność” (ideałem kobiety była wówczas Maryja, wieczna dziewica i matka jednocześnie). W XIV i XV wieku zwracano uwagę na wysokie czoła, w związku z czym kobiety usuwały sobie rzęsy, brwi oraz włosy na skroniach i ogólnie w okolicach twarzy. Trzysta lat później najbardziej atrakcyjna wydawała się niewiasta tuż przed omdleniem, toteż skórę bielono sproszkowanym ołowiem i końskim łajnem, żyły malowano na niebiesko, a na policzki i usta nakładano róż z dodatkiem szkodliwej rtęci. W latach dwutysięcznych popularne stały się opalenizna wpadająca w pomarańcz, cienkie, wyraźne brwi i tatuaże nad pośladkami.
Kanon urody nie jest jednak zależny wyłącznie od czasów, w których przyszło nam żyć. Znaczenie ma również miejsce na mapie. W kulturze zachodniej od lat panuje kult szczupłej sylwetki, jednak w Mauretanii, na Samoa czy w Kuwejcie, a także w wielu innych miejscach na świecie atrakcyjna jest otyłość, pojmowana jako symbol dostatku. W Indiach powszechnie się uważa, że piękna kobieta powinna być na tyle krągła, aby nie było widać kości. Za symbol kobiecości w południowej Afryce uchodzi duża pupa. W Chinach pożądanie wzbudzają drobne kobiece stopy, z kolei u mieszkańców Kambodży, Papui-Nowej Gwinei czy Tanzanii zaobserwowano pociąg do kobiet o dużych stopach. Amerykanie cenią szeroki, śnieżnobiały uśmiech, w odróżnieniu od grupy etnicznej Akha z Tajlandi czy niektórych mieszkańców Laosu i Wietnamu, którzy białe zęby kojarzą ze zwierzętami i demonami, dlatego też popularne w tamtych rejonach jest czernienie uzębienia, na przykład za pomocą przypraw. Znane Ci skądinąd celebrytki ukrywają korzystanie z zabiegów medycyny estetycznej, głosząc, że ich piękno to efekt kombinacji genów, treningów i porannego picia wody z cytryną. W tym samym czasie w Iranie dokonuje się najwięcej operacji plastycznych nosa na całym świecie, a z plastrem na twarzy chodzą nawet te dziewczyny, które żadnemu zabiegowi nigdy się nie poddawały – uznanie wzbudza bowiem nie tylko zgrabny nos, ale także sam fakt dążenia do jego posiadania. Koreanki potrafią poświęcić mnóstwo czasu i pieniędzy, by ich twarze jak najbardziej przypominały kształt odwróconego trójkąta. Kobiety Kayan, żyjące na pograniczu Birmy i Tajlandii, wydłużają sobie optycznie szyje za pomocą ciężkich, spiralnych obręczy, które zgniatają obojczyki, ściągają w dół klatkę piersiową i deformują żebra. Masajki z południowej Kenii nacinają małżowiny uszne w celu upodobnienia ich do kształtu waginy. Z biegiem lat uszy robią się coraz dłuższe, co wskazuje na wiek i pozycję społeczną właścicielki. Tymczasem w Japonii króluje kult młodości, a wszelkie oznaki starzenia są precyzyjnie kamuflowane.
To tylko kilka z całego ogromu przykładów, które dobitnie pokazują, że jeden jedyny słuszny ideał kobiecego piękna… nie istnieje. Nie ma czegoś takiego jak obiektywne piękno. Każda_y z nas ma inny gust, uzależniony od szeregu różnych czynników.
Z tego punktu widzenia frustracja związana z niedopasowaniem do współczesnego kanonu urody – tak bardzo przecież ograniczonego – nie ma większego sensu. Jedyne, co powinnyśmy_iśmy brać pod uwagę, to własne upodobania, bo choć są równie zmienne, to przynajmniej nasze i być może w jakimś stopniu dostosowane do naszej naturalnej fizjonomii ;)
Czy czujesz się kobietą?
Przede wszystkim – przed byciem kobietą, przed byciem człowiekiem jeszcze – czuję się po prostu… sobą.
Jeżeli miałabym jednak odpowiedzieć na pytanie z początku, najbliżej byłoby mi do stwierdzenia, że czuję się kobietą, ponieważ identyfikuję się z przeżyciami innych osób socjalizowanych jako kobiety. Łączy nas wspólnota doświadczeń.
Zastanawiałam się ostatnio, czy mężczyźni również czują coś podobnego. Podejrzewam, że tak, niemniej fakt, że od zawsze żyjemy w kulturze patriarchalnej, robi różnicę. O ile patriarchat krzywdzi nas wszystkich, to właśnie kobiety są zmuszane do życia w męskim świecie, nie odwrotnie. Doświadczenie bycia ofiarą w naturalny sposób zbliża (a historia zna wiele innych przykładów).
Moją uwagę absorbuje jeszcze jedna kwestia. Czy mając świadomość, że istnieje więcej opcji niż wyłącznie dwie płcie, że ludzie są dużo ciekawsi i bardziej złożeni, niż nam się kiedyś wydawało, faktycznie potrzebujemy jeszcze tych wszystkich metek?
Rozumiem, że były one pomocne w przeszłości, w erze słowa, jednak obecnie nastała era obrazu, który umożliwia nam pokazanie czegoś, na co wcześniej brakowało nam określeń. I mam tu na myśli nie tylko siedem kolorów tęczy, a całą gamę odcieni pomiędzy.
Komu zależy na stawianiu wyraźnych granic i tworzeniu podziałów? Czy chodzi wyłącznie o trudność w odnalezieniu się w mniej sprecyzowanej rzeczywistości, czy może jednak o to, o co chodzi zawsze, gdy nie wiadomo, o co chodzi?
Data dodania: 07/08/2022
Data aktualizacji: 16/08/2022