Ile ludzi, tyle punktów zapalnych. Każdemu dostanie się za coś. Zapytałam znajomych: czego nie lubisz w świętach?
A., 28 lat: Jestem mamą. W zeszłe święta miałam na rękach noworodka. Musiałam przyjąć cały wór złotych rad, o które nie prosiłam. Komentowano moje karmienie piersią na żądanie („o, już ma cię na każde zawołanie”), wyśmiewano, że nie dopajam („herbatka z koperku krzywdy nie zrobi”, a przecież wiem, że może zrobić), natomiast moje nastawienie, by przynajmniej tego smutnego wieczoru się porządnie najeść, skończyło się przewracaniem oczu, westchnieniami i ostatecznie wykładem o kolkach oraz egoistycznym żywieniu, które zaszkodzi dziecku (to wszystko stek bzdur!). W efekcie z „kolacji” (choć powinnam raczej napisać: z egzekucji przy stole) wyszłam wypompowana, z podkopaną wiarą w moje kompetencje jako matki. Byłam głodna i w ogromnym napięciu, które przeszło również na dziecko. Miałyśmy okropną noc. Nie wiem, czy w te święta chcę nam to znów fundować…
J., 31 lat: Moja mama wiecznie konkuruje ze swoim rodzeństwem. O co? O co tylko się da. Jak łatwo się domyślić, ja i moi bracia musimy wyglądać w święta nieskazitelnie. Koszula, pantofle, zegarek na wierzchu, drogie perfumy. Widzę, że mamie sprawia to radość i satysfakcję, a ja mam odruch wymiotny na myśl o tej szopce. W dodatku te przesłuchania: ile metrów ma moje mieszkanie, czy jest moje, czy wynajmowane; gdzie pracuję i ile zarabiam, czy mam już dziewczynę LUB CHŁOPAKA, a nawet czy płacę podatki w Warszawie.
K., 17 lat: Mam problemy z cerą. To ciągnie się już drugi rok. Obecnie jestem w trakcie kuracji izotekiem i problem jest na tyle poważny, że nie czuję się dobrze… z moją twarzą. Ograniczyłam wyjścia, nawet z przyjaciółkami widuję się tylko „w bezpiecznej przestrzeni”. Nie tylko święta, ale wszystkie rodzinne spędy kończą się u mnie płaczem. Osoby, które widują mnie kilka razy w roku, nagle poczuwają się do obowiązku mówienia mi, jak żyć. „Za dużo makijażu musiałaś nakładać”; „Może pijesz za dużo alkoholu”; „Dziewczyno, młoda jesteś, a nie dbasz o siebie”; „To pryszcze nie robią się od masturbacji?”. Czasem ze śmiechu trzęsie się tylko wujek, czasem całe pomieszczenie. Nawet jak mam przygotowane riposty, nie mogę dobyć głosu. I nie mam nikogo, kto stanąłby w mojej obronie. Koszmar.
M., 25 lat: Od trzech lat zmagam się z insulinoodpornością. A raczej: od trzech lat WIEM, z czym się zmagam. Ale w zasadzie od kiedy sięgam pamięcią, mierzę się z komentarzami na temat mojego wyglądu, mojej wagi. Zazwyczaj zaśmiewałam się z nich, nie chcąc wyjść na sztywniarę bez poczucia humoru czy dystansu do siebie. Ale od kiedy mam diagnozę, myślę sobie, że większość mojej rodziny to banda dupków i „dupczyń”, bo chyba nawet bardziej potrafią mi „dołożyć” inne kobiety. Pytanie, czy potrzebuję większego talerza, ocenianie porcji, które nakładam, czy dania, które przygotowałam sama (by w ogóle móc coś zjeść). Gdyby jad sączący się przy świątecznym stole faktycznie zabijał, żywe wyszłyby tylko dzieci (i to te młodsze, bo starsze już powoli przejmują stery po swoich rodzicach).
A., 29 lat: Z partnerką staramy się o dziecko już od 2 lat. Tylko osoby, które przez to przeszły, wiedzą, o czym naprawdę mówię. Oboje bardzo to przeżywamy, ale to M. ciężej znosi rozmowy i komentarze na ten temat. I o ile jedna strona rodziny jest wyrozumiała i wspierająca (mimo że nie znają szczegółów), tak druga strona przekracza wszelkie granice, mimo że wiedzą o sytuacji. Pytania o częstotliwość stosunków, porady typu „po wszystkim nogi do góry”, a nawet sugestie, że gdybyśmy mieli ślub, na pewno zaraz pojawiłoby się dziecko. Co ciekawe, mój brat inaczej zorganizował sobie życie. Jest po ślubie, ma trójkę dzieci. I co? Gdy nie miał dzieci, słyszał to, co ja. Potem pytali kiedy drugie. Potem – kiedy trzecie. Teraz zaśmiewają się z niego, że połasił się na 500+ i że na pewno jest wielkim fanem partii rządzącej. Jego żonie również się obrywa za to, że każde z dzieci posłała do żłobka po roku urlopu macierzyńskiego i że rozwija swoją pasję i karierę (ma własny gabinet kosmetologiczny). Dla nas wszystkich święta to jeden wielki roast. Rok temu nie spotkaliśmy się z powodu pandemii i nie ukrywam, że było nam z tym dobrze i lekko. W tym roku też użyjemy pandemii jako wymówki.
M., 25 lat: Przygotowania mentalne do Wigilii zaczynają się już w listopadzie. Obniża mi się nastrój, nasilają się lęki, wzmagają strach i stres. 24 grudnia jest jedynym dniem w roku, kiedy siadamy z rodziną wspólnie przy stole – i pewnie powinnam widzieć w tym wartość, postrzegać to jako miłą, znaczącą tradycję, ale zamiast tego myśl o tej kolacji ciska mi w oczy łzy, bo wypycha mnie ze strefy komfortu. Tata udaje, że nagle magicznie nie irytuje go nasze chrupanie i mlaskanie. Siostra udaje, że nie nienawidzi mnie za to, że od lata 2020 nie chodzę do kościoła. Mama udaje, że nie widzi, że z tą siostrą nie zamieniłam słowa od roku (mieszkamy nadal razem), bo nie spodobało jej się, że nie popieram nowego prawa aborcyjnego. Ja udaję, że nie umieram w środku z nerwów i zmieszania. Nomen omen, szopka. Nie czuję się w niej komfortowo. Może za parę lat odważę się i zrobimy tak, jak proponuje mój chłopak: wspólna kolacja bez płaczu, z dobrym filmem i nawet kanapką drwala z McDonald’s, jeśli tylko nam się jej zachce – bez pompy, bez podniosłości, w atmosferze szczerej miłości i zrozumienia. Ale jeszcze nie jestem gotowa.
To oczywiście niektóre przykłady, te najbardziej jaskrawe i przykre. Ale temat nie został wyczerpany. Rzeczy, które bezsprzecznie nie powinny być komentowane, to również fakt spożywania lub niespożywania alkoholu (oczywiście z wyjątkiem sytuacji, w której ktoś planuje wracać samochodem po wypiciu) czy chęć/brak chęci posiadania dziecka (o tym przeczytacie w innym naszym tekście).
Łatwo zapędzić się w wyrażaniu własnej opinii, w ingerencji w cudze życie. Komentowanie nie wspiera, tak jak wsparłaby rozmowa czy zwykłe poklepanie po ramieniu. Wręcz przeciwnie – komentarze to często oceny, które stawiają odbiorcę_czynię w niekomfortowej sytuacji. Wstać i wyjść? A może znosić to i przełykać ślinę, byle dotrwać do końca wieczoru?
(Psst! Zerknij też w nasz artykuł o biernej agresji!)
Pamiętaj, że to Ty, Twoje wybory, Twoje życie. Jeśli zdecydujesz się zostać, szybko określ granice. Na pytanie o potomstwo w ogóle nie musisz odpowiadać, bo jest ono bardzo nie na miejscu. Jeśli chcesz, możesz powiedzieć:
- Na ten moment nie planuję. Dam znać, gdy coś się w tym temacie zmieni, lub gdy będę chciał_a o tym rozmawiać.
Na wszystkie inne pytania być może przyda się któraś z poniższych odpowiedzi:
- To moje decyzje, uszanuj to proszę.
- Nie chcę i nie muszę się tłumaczyć.
- Jeśli w którymś momencie naruszyłam_em Twoją prywatność i/lub sprowokowałam_em Cię do tych dociekliwych pytań, to wybacz, wycofuję się z tego.
- Nie chcę odpowiadać na to pytanie. Chciałam_em się z wami zobaczyć, a nie być przesłuchiwana_y/pouczana_y.
- Zastanawiam się, w którym momencie uznałaś_eś, że to dobry moment na zadanie tego pytania/udzielanie rad. Czy mogę zjeść w spokoju?
- Oho. To już kolejne osobiste pytanie dziś. Mamy bingo, wygraliście, możecie odpuścić.
- Nie czuję się dobrze pod ostrzałem pytań, szczerze mówiąc mam ochotę stąd wyjść. Jeśli nie macie ochoty na wieczór w normalnej atmosferze, możemy spotkać się kiedy indziej.
Mówi się, że rodziny się nie wybiera i niestety to prawda. Nie każdy ma szczęście urodzić się i żyć w otoczeniu świadomych, wspierających i troskliwych ludzi. Jeśli jesteś w tej sytuacji, wysyłamy Ci dużo ciepła. Pamiętaj: rób to, co dla Ciebie najlepsze. Nie narażaj zdrowia psychicznego i własnej samooceny, bo tak nakazuje tradycja. Zorganizuj sobie wymarzone święta i przeżyj je po swojemu. A w razie czego wiesz, gdzie nas szukać <3
Data dodania: 14/08/2022
Data aktualizacji: 14/08/2022