Przedmiesiączkowe zaburzenia dysforyczne, czyli PMDD (od ang. premenstrual dysphoric disorder), to postać dobrze znanego wszystkim PMS, czyli zespołu napięcia przedmiesiączkowego – tyle że ogólne objawy zauważalne przed miesiączką w przypadku PMDD są dużo silniejsze i bardziej uporczywe. Ze względu na ich podobieństwo do depresji nieraz okazuje się, że normalne funkcjonowanie staje się niemożliwe. Większość osób zaznajomionych z tematem określa PMDD jako „całkowity zjazd życiowy”, „PMS pomnożony razy milion” czy „wariactwo zakrojone na szeroką skalę”. Wszystko to zwieńczone miesiączką. Tadaaam!
Normalna sprawa
Osoby, które zmagają się z PMDD, często myślą, że to nic innego, jak zespół napięcia przedmiesiączkowego (PMS). Uznają go za normę, a ostatecznie dają sobie wmówić, że „taka ich uroda” lub że są po prostu przemęczone. Bo wiadomo – PMS występuje powszechnie. Spotkałam się nawet z szokującą opinią, że PMS to wymówka osób menstruujących dla zmniejszonej produktywności! Niejednokrotnie PMS jest powodem żartów i uszczypliwości. Ot, taki „typowo kobiecy” potworek, który pojawia się, mąci nam w głowach i znika. NORMALNA SPRAWA.
Nic bardziej mylnego! Dzięki terapii farmakologicznej można żyć normalnie, ale zanim wdroży się właściwe leczenie, potrzebne jest właściwe rozpoznanie problemu. I tu pojawiają się schody. Mimo, że istnieje klasyfikacja PMDD oparta na DSM5 (klasyfikacji zaburzeń psychicznych), czasem trzeba odwiedzić nie jednego, nie dwóch i nie trzech specjalistów, by trafić na tego właściwego, który nie rozłoży rąk w geście bezradności, nie powie nic o „takiej kobiecej urodzie” i nie odeśle z kwitkiem. Powie natomiast o nadwrażliwości na progesteron lub estrogen i o tolerancji na produkt uboczny metabolizowania tych hormonów. Oraz o tym, dlaczego życie to ciągła walka o zachowanie wewnętrznego spokoju i równowagi. Postawienie diagnozy w przypadku PMDD nie jest niczym nadzwyczajnym czy wychodzącym poza “standard”. Skoro jest to choroba już sklasyfikowana, mówimy o twardych, naukowych dowodach, a nie o tajemniczej przypadłości jednorożców.
Przeczytaj też nasz artykuł: PMS a dieta.
Jeszcze PMS czy już PMDD? Diagnostyka
Jest kilka rzeczy, które odróżniają przedmiesiączkowe zaburzenia dysforyczne od zespołu napięcia przedmiesiączkowego. Szacuje się, że PMDD występuje zdecydowanie rzadziej (bo u od 3% do 5% osób menstruujących) niż zespół napięcia przedmiesiączkowego (który dotyczy od 50% do 70% osób). PMDD diagnozuje się, jeśli trudności pojawiały się w większości cykli menstruacyjnych w ciągu ostatniego roku przy wykluczeniu innych zaburzeń psychicznych i somatycznych, które mogą się nasilać w fazie lutealnej cyklu (czyli ostatniej fazie cyklu). Diagnostyka obejmuje rozpoznanie co najmniej pięciu z wymienionych objawów:
- wahania nastroju,
- wrażliwość na odrzucenie,
- napady paniki,
- drażliwość lub gniew,
- konflikty interpersonalne,
- przygnębienie,
- nastrój depresyjny,
- poczucie napięcia i niepokoju,
- zmniejszone zainteresowanie zwykłymi czynnościami,
- subiektywne trudności z koncentracją uwagi,
- zmęczenie lub poczucie braku energii,
- objadanie się,
- zaburzenia snu,
- poczucie przytłoczenia lub braku kontroli.
Do objawów fizycznych charakterystycznych dla przedmiesiączkowych zaburzeń dysforycznych należą między innymi tkliwość lub obrzęk piersi, ból stawów lub mięśni, uczucie wzdęcia i przyrost masy ciała.
Z czego wynika PMDD?
Magazyn „Molecular Psychiatry” donosi o najnowszym odkryciu lekarzy z amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia (Marrocco, Einhorn, Petty i in., 2020). Według nich u osób z PMDD występują pewne genetyczne predyspozycje, które determinują ich reakcje na stres. Co ciekawe, bardzo często u osób doświadczających PMDD nie obserwuje się zaburzeń związanych z poziomem hormonów. Problem tkwi w reakcji organizmu na próbę ich metabolizowania. Wyniki badań nie oferują co prawda jego rozwiązania, ale być może z czasem pomogą do niego doprowadzić.
Nie mylić z depresją!
W przypadku zespołu zaburzeń dysforycznych leczenie najczęściej rozpoczyna się od terapii lekami antykoncepcyjnymi. Dopiero jeśli leki antykoncepcyjne okażą się nieskuteczne lub istnieją przeciwwskazania do ich użycia, stosuje się SSRI, jak w przypadku depresji. Objawy są bardzo podobne, ale PMDD kończy się wraz z pojawieniem się krwawienia, najpóźniej po 2 lub 3 dniach trwania miesiączki (jest to jednak kwestia bardzo indywidualna). SSRI, o którym wcześniej wspomniałam, to selektywne inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny i dopaminy, czyli leki, dzięki którym te neuroprzekaźniki mają szansę dłużej utrzymać się w naszym organizmie. Ściślej mówiąc, selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny (SSRI, ang. selective serotonin reuptake inhibitor) to grupa leków hamujących reabsorpcję serotoniny przez neurony. Dlaczego są nazywane selektywnymi? To proste – nie wpływają na inne neuroprzekaźniki. Terapia SSRI stosowana jest już od ponad 20 lat, a samą metodę uznaje się za nieskomplikowaną i bezpieczną.
Podejście holistyczne
Oczywiście najrozsądniej byłoby wspierać leczenie farmakologiczne psychoterapią, która stanowi indywidualnie dobraną formę pomocy. W ten sposób, przy współpracy kilku specjalistów, mielibyśmy pewność, że każda osoba cierpiąca na PMDD jest dobrze zaopiekowana i – co najważniejsze – że nie jest sama. Takie całościowe leczenie ma sens oraz pozwala w pełni powrócić do życia społecznego.
Ale zaraz, co w zasadzie daje terapia? Przede wszystkim pomaga osobie z PMDD odnaleźć się w tej sytuacji, radzić sobie ze stresem i uporządkować to, co dzieje się dookoła. Koniec końców podnosi jakość życia i przywraca wiarę w to, że da się normalnie żyć nawet z takim dokuczliwym bagażem, jakim są przedmiesiączkowe zaburzenia dysforyczne.
Warto rozmawiać
Pomimo wciąż niewystarczającej liczby badań dotyczących PMDD lekarze są coraz bardziej świadomi problemu. To ważny argument przemawiający za zgłaszaniem swojemu lekarzowi omówionych tu objawów. Nie chodzi o „ojojanie” uciążliwego PMS, a o pokazanie, jak często występuje PMDD. Bez diagnozy nie będzie możliwe efektywne leczenie objawów. A nie lecząc objawów, godzimy się na życie pełne bólu i dyskomfortu z nastrojem, który regularnie i bez żadnej kontroli leci na łeb, na szyję.
Dlatego jeśli w fazie lutealnej obserwujesz u siebie wymienione wcześniej dolegliwości, takie jak tkliwość piersi, obniżenie nastroju, zmęczenie, bóle głowy czy przyrost masy ciała, nie wahaj się i koniecznie zgłoś to swojemu lekarzowi – nawet jeśli nie są to objawy, które całkowicie uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. Gwoli ścisłości – jeżeli symptomy te pojawiają się w innej fazie cyklu, również warto o tym mówić. Dobry lekarz będzie w stanie ocenić, czy to objawy PMS, czy zaburzenie dysforyczne.
Żarty na bok
Nie dam sobie głowy uciąć, że nigdy nie rzuciłam tekstu w stylu wuja z wąsem na weselu: „Oho, chyba komuś zbliża się okres!”, gdy widziałam, że któraś ze znajomych mi kobiet łykała kolejną tabletkę na ból głowy, narzekając na nieustannie bolące piersi i dodatkowe kilogramy, które w ostatnim czasie tylko dolały oliwy do ognia. Niechęć, zmęczenie, skrajne stany emocjonalne. Historie o wyżywaniu się na sobie lub całej rodzinie, desperackie próby odreagowywania tego, co działo się w środku. Kiwałam głową ze zrozumieniem, zupełnie nie zdając sobie sprawy z istnienia czegoś takiego, jak PMDD. Nie wiedziałam, że dla wielu osób codzienne sprawy urastają do rangi przeszkód nie do pokonania. A stwierdzenie „wyluzuj, to tylko okres” nie jest najlepszą formą pomocy. PMDD to zespół chorobowy, który nie przejdzie sam z siebie, nie da się też wyleczyć go domowymi sposobami. Być może już teraz na myśl przychodzi Ci ktoś, kto regularnie, powiedzmy, raz w miesiącu, nie jest sobą. Nosi nad sobą burzowe chmury, wpada w skrajne emocje. Wścieka się, szaleje, by za chwilę opaść ze zmęczenia i poddać się poczuciu niepokoju, paniki, utraty kontroli. Mogą (ale nie muszą) to być właśnie dolegliwości związane z PMDD. Warto w szczerej rozmowie podrzucić ten trop i namówić na kompleksowe badania.
Data dodania: 06/08/2022
Data aktualizacji: 16/08/2022