Temat dyskryminacji dzieci wtargnął do naszej redakcji niespodziewanie. Gdy jeszcze chwilę temu na naszym spotkaniu integracyjnym pojawił się temat dzieci, wiele z obecnych osób dyskutowało o swojej niechęci wobec najmłodszych oraz sytuacjach, w których możliwość odseparowania osób z dziećmi od tych bezdzietnych byłaby nieoceniona (w czasie podróży czy kolacji w restauracji).
Nikt zupełnie nie zwrócił uwagi na fakt, że taka dyskusja nie miałaby prawa odbyć się w kontekście żadnej innej grupy społecznej.
Czym jest dyskryminacja dzieci?
Wykluczanie danej grupy społecznej z konkretnych miejsc czy aktywności, dyktowane osobistą antypatią, jest dyskryminacją.
Wiele miejsc (restauracji, hoteli) organizuje przestrzenie bez dzieci, by zapewnić komfort gościom, którzy nie mają ochoty na towarzystwo najmłodszych. Potrzeba spędzania czasu „na własnych zasadach” jest całkowicie zrozumiała, jednak należy zastanowić się nad konsekwencjami tworzenia takich miejsc.
Dziecko – człowiek i obywatel
Mecenaska Aleksandra Ejsmont, radczyni prawna, mówi portalowi Prawo.pl: „Przestrzenie dla osób bez dzieci […] to analogiczne rozwiązania wobec «stref wolnych od LGBT», których legalność kwestionują sądy administracyjne. Mam wrażenie, że osoby, które wprowadzają takie zasady, zdają się zapominać, że dziecko także jest obywatelem i tak samo obejmuje je art. 32 ust. 2 Konstytucji, który zakazuje dyskryminacji”.
Tu jednak nie mamy wątpliwości, że chodzi bardziej o umiejętność zachowania się tak, by nie naruszać granic innych. I jest to raczej ogólnie przyjęte kryterium wstępu. Dlatego z restauracji, hoteli, teatrów i innych miejsc wyprasza się osoby zakłócające spokój.
Chodzi o to, by sprawę traktować indywidualnie, bez przypisywania jakiejkolwiek grupie społecznej konkretnych zachowań.
Przeczytaj również nasz poradnik dla rodziców – Jak wychowanie wpływa na naszą seksualność?
Dlaczego „nie lubimy” dzieci?
Ten komunikat tak naprawdę jest raczej skrótem myślowym, wynikającym z indywidualnych doświadczeń. Autorefleksja na ten temat może zmienić sposób, w jaki będziemy się wypowiadać – dlatego jest ona ważna.
Często to nie o same dzieci chodzi, a konkretne zachowania (które raziłyby również wtedy, gdyby występowały na przykład u osób dorosłych). Mówienie o nielubieniu dzieci jest łatwe, ale niekoniecznie prawdziwe – z czego można nawet nie do końca sobie zdawać sprawę. Można „nie lubić dzieci”, czyli mieć problem z oczekiwaniami własnej rodziny wobec dzieci. Można też kojarzyć dzieci z negatywnymi przeżyciami (na przykład z czasów szkolnych) czy trudnymi sytuacjami związanymi z dziećmi.
Najczęściej „nielubienie dzieci” jest tak naprawdę brakiem zgody na odbieranie prawa do spokoju i odpoczynku. Nie jest problemem to, że w przestrzeni publicznej krzyczy czyjeś dziecko. Problemem jest to, że krzyczy ktokolwiek – i to jest źródłem napięcia wszystkich osób zaangażowanych w tę sytuację. Sprawa jest wyjątkowo trudna, jeśli rzecz dzieje się w okolicznościach stworzonych do odpoczynku.
Jak zastąpić „nie lubię dzieci”?
Wyrażanie tego poglądu, kiedy – mówiąc wprost – nikt nie pyta, jest trochę nie na miejscu. Pytanie brzmi: jak mówić o swoim podejściu, gdy ktoś zapyta (na przykład w sytuacji prośby o zajęcie się czyimś dzieckiem)? Można wprost nazwać swoje wątpliwości, powiedzieć o braku komfortu w sytuacji spędzania czasu z dzieckiem czy braku zasobów do sprawowania opieki nad osobą o tak szczególnych potrzebach.
Kłopotliwa kwestia zdobywania doświadczenia
Ponadto na pierwszy plan wysuwa się kwestia zdobywania przez dzieci doświadczenia i społecznej ogłady. Jeśli zamkniemy najmłodszych z całą swą dziecięcością w miejscach jedynie prodziecięcych, to zabierzemy im szansę na przyswojenie zasad obowiązujących w społeczeństwie.
Sprawdź, czym są genderowe formy wychowywania dzieci.
Czego jako dorośli możemy nauczyć dzieci?
Nauczmy dzieci, czym są granice innych ludzi i dlaczego trzeba je szanować. Nawet małe dzieci doskonale zrozumieją koncepcję prawa do szanowania cudzej własności, jeśli opowiemy o tym na przykładzie zabawek, tak często podbieranych przez inne dzieci w piaskownicy. Opowiedzmy o prawie do spokoju i odpoczynku.
Na czym polega rodzicielstwo bliskości? Dowiesz się tutaj.
Czy to jest łatwe? Nie. Ale bez tego dorobimy się społeczeństwa, które nie umie pokojowo współistnieć z innymi i nie jest w stanie zaakceptować reguł społecznych. To właśnie dzieciństwo jest czasem „nasiąkania skorupki”, czyli zaszczepiania odpowiednich wzorców zachowań.
Inna perspektywa
To, co w dzieciach najbardziej męczy i drażni innych, jest trudne dla samego rodzica. Nawet jeśli wydaje się, że wyczyny małoletnich nie robią wrażenia na opiekunkach_opiekunach, w rzeczywistości często stanowi źródło ogromnego napięcia, stresu lub wstydu. Jeśli dołożyć do tego wyrazy dezaprobaty od innych osób, sytuacja staje się nie do zniesienia.
A jak jest w innych krajach?
Najlepszym przykładem jest Norwegia, słynna już z szybkiego reagowania na jakiekolwiek formy przemocy wobec dzieci (a w takich kategoriach rozpatruje się na przykład wyprowadzenia krnąbrnego dziecka z restauracji).
Norwegowie są tolerancyjni i cierpliwi, jeśli chodzi o obcowanie z dziećmi. Chętnie z nimi dyskutują, czują się społecznie odpowiedzialni za małoletnią_ego, która_y dopiero uczy się świata. Wydaje się, że każdy doskonale rozumie, jak ważna jest samodzielność i upór dzieci w zdobywaniu celu. To z tego powodu maluch, który chce na własnych nogach przejść przez przejście dla pieszych, może to zrobić bez presji, bez klaksonów czy nerwowego podjeżdżania samochodów, które mają już zielone światło. Z kolei rodzic, który mierzy się ze zbuntowanym dzieckiem, otrzymuje raczej porozumiewawcze niż pełne dezaprobaty spojrzenia. Dzieciom pozwala się być dziećmi, rodziców zaś wspiera się w tej nierównej walce.
O dyskryminacji z ekspertką
Powyższe dywagacje to jedynie punkt widzenia mamy i psycholożki, która nieraz wychodziła z autobusu spocona, bo dzieci, umęczone i przebodźcowane po całym dniu wrażeń, dawały upust swym emocjom. Zdarzyło mi się też pewnego razu usłyszeć, że może powinnam dać córkom telefon, „żeby wszystkim było lżej”.
Wiem, jak czuje się taki rodzic. Ale rozumiem też, że zachowanie dzieci to często dopominanie się o uwagę. Sama dyskryminacja natomiast jest dla mnie zagwozdką, dlatego postanowiłam zasięgnąć języka u ekspertki, Małgorzaty Iwanek (@kulturaseksualna) – psycholożki, seksuolożki, psychoterapeutki, której odpowiedzi na powiązane z tym tematem pytania znajdują się poniżej:
Język kształtuje rzeczywistość – dlaczego nie lubimy dzieci?
Pewnie takich powodów jest wiele. Jeden z nich na pewno taki, że nie lubimy emocji. Nie lubimy albo się ich boimy. A dzieci składają się głównie z głośno i jawnie wyrażanych emocji. Jak się śmieją, to krzyczą, biegają, śpiewają. Jak się złoszczą, to krzyczą, uciekają, piszczą. I z jednej strony jako dorośli i jako całe społeczeństwo jesteśmy po to, żeby pomóc dziecku regulować i kontrolować te emocje, czyli uczyć: „Okej, złościsz się, widzę, że masz powód i to okej, że krzyczysz, ale nie mogę się zgodzić na to, żebyś krzyczał_a tak głośno w autobusie”.
Z drugiej strony musimy uważać, żeby tej złości nie stłumić, ostatecznie grożąc: „Jak się nie uspokoisz, to popamiętasz”. I jest to praca, którą musimy wykonywać tak książkowo mniej więcej do 7. roku życia, a czasem trochę dłużej. Kupa lat. A nie jesteśmy jako ludzie zbyt cierpliwi i wyrozumiali. Chcemy mieć wszystko teraz i już, więc to dziecko niech już też będzie cicho natychmiast. Tak się nie da.
Dodatkowo jako Polacy nie jesteśmy zbyt przyjaźni. To się zmienia i wierzę, że kolejne pokolenie będzie już przyjaźniej nastawione do innych. Traumy wojenne, religia nastawiająca nas przeciwko innym, bo „tylko rodzina się liczy, inni to obcy”, polityka, negatywne podejście do seksualności – to wszystko razem nie pozwoliło nam wykształcić genu życzliwości.
„Nie lubię dzieci”. Dlaczego tak chętnie manifestujemy niechęć wobec najmłodszych? To zdanie wypowiadane jest tak często, że już nawet nie szokuje. Dlaczego robimy to z taką łatwością?
Bo możemy. Czterolatek nie powie: „Hej, nie podoba mi się, że tak o mnie mówisz, to krzywdzące”. Jego rodzic najczęściej też nie zareaguje, a jak zareaguje, to zaraz będzie, że jest roszczeniowy: „Proszę bardzo, bezstresowe wychowanie, 500+ im mało”. Dużo w tym takiej jakiejś niechęci do drugiego człowieka.
Dlaczego to dzieci tak często są na społecznym celowniku (patrz: „dzieci i ryby głosu nie mają”)?
Głównie dlatego, że zadają dużo pytań i w nieskrępowany sposób wyrażają emocje, bo jak coś im się nie podoba, to mówią wprost.
Wszyscy znamy te sytuacje, kiedy ciocia perfumuje się za mocno na wydarzenia rodzinne i każdego po nich przez trzy dni boli głowa. Kto się pierwszy odezwie przy stole, żeby wyrazić irytację? Najpewniej jakiś trzylatek, który powie: „Fuuuuj, śmierdzi”. A ciocia jest starszą panią i kto to widział takie niekulturalne słowa.
Jasne, nie chodzi o to, żebyśmy chodzili po świecie i bez skrępowania wyrażali, co tylko nam się zechce, więc to naturalne, że chcemy, aby ten trzylatek powiedział: „Ciociu, te perfumy są dla mnie za mocne, przesiądę się”. Ale on nie ma i nigdy w tym wieku nie będzie mieć możliwości komunikować się w ten sposób. No i niech nie ma. Nie musimy mu mówić: „Nie wolno tak mówić! Cioci jest przykro!”. Możemy powiedzieć: „Ojej, chyba ten zapach jest dla ciebie zbyt intensywny, chcesz się przewietrzyć?”.
Intensywny ruch, krzyk, głośne śpiewanie, na ogół takie bycie przy sobie, swoich potrzebach, swoim ciele są cechami rozwojowymi. Czymś, z czego bardzo często niestety wyrastamy. A może nie tyle wyrastamy, co wmawia się nam, że tak nie wolno.
Nienawiść, niechęć do dzieci – czy to ma jakąś nazwę?
Ja bym to nazwała hejtem albo dyskryminacją, ale to nie są oficjalne określenia, bo nikt chyba specjalnie się tym zjawiskiem nie zajmuje. Co więcej, wiele osób uważa, że dzieci mają aż za dobrze – zniżki na bilety, bezpłatne bilety, dofinansowania.
Jakie konsekwencje – językowe, społeczne – niesie za sobą stwierdzenie „nie lubię dzieci”?
No właśnie takie, że wciąż uważamy, że dzieci są nieważne. Że ich społeczna użyteczność nie istnieje. Jasne, nie rozwiążą problemu głodu na świecie (choć akurat żadna osoba dorosła też nie ma na to pomysłu jak na razie), ale robią coś niezwykle cennego – przypominają nam nieustannie, na każdym kroku, że jesteśmy częścią natury i że najważniejsze w tym całym życiu jest bycie tu i teraz, bo żadnego innego czasu nie ma.
Jak reagować, gdy słyszymy taki komentarz (na przykład od koleżanki_kolegi)?
To zależy. Nie jestem zwolenniczką mówienia wszystkim naokoło, co robią źle i jak źle się wypowiadają. Niemniej pewnie warto zatrzymać się przy takim stwierdzeniu i wyrazić chociażby zdziwienie, zaciekawienie, niezgodę: „to ciekawe, że tak mówisz”, „mam w tej kwestii inne podejście”. To również dobry moment na zapytanie o tę postawę, wymianę poglądów.
Czy możemy zrobić cokolwiek, co wspomoże rodzica w trudnej chwili (alternatywa dla społecznego ostracyzmu)?
Tak, bądźmy, proszę, uważne_ni na siebie. Ja wiem, że to popularne myśleć: „mają dziecko, to niech se radzą”, ale to tak nie działa.
Owszem, podejmujemy dzisiaj trud zajmowania się dzieckiem w małych, dwuosobowych rodzinach, ale czy tego chcemy, czy nie, dzieci są częścią społeczności. Każdej. I to te dzieci będą kiedyś wpływać na kształt tej społeczności i świata.
Nie da się żyć w pojedynkę, to ogromny mit indywidualizmu. Jesteśmy zwierzętami stadnymi i do zdrowego życia potrzebujemy ludzi. W związku z czym – wtedy, kiedy to możliwe – oferujmy pomoc rodzicom z dziećmi. Naprawdę. Można przytrzymać drzwi, przepuścić w kolejce, okazać wsparcie dla rodzica (żeby zminimalizować jego stres otoczeniem). Można również spróbować wejść w interakcję z dzieckiem, ale tylko za zgodą rodzica i tylko jeśli mamy do tego zasoby.
Nie chodzi o to, że mamy być wszyscy niańkami (choć w mojej utopijnej wizji świata właściwie tak właśnie by było), ale o to, aby wyjść czasem poza czubek własnego nosa. Nie jesteśmy sami na świecie i dlatego – okropny banał – dbajmy o innych tak, jak chcemy, żeby dbano o nas. Takie dbanie – i potwierdzają to badania – wpływa pozytywnie na innych, bo otrzymują pomoc, ale też na nas samych, bo lubimy, kiedy innym jest dzięki nam dobrze.
Często (na przykład w psychoterapii) mówi się o wewnętrznym dziecku. Nie lubię dzieci – czy to nie jest forma self-sabotażu? Jak bardzo osobiste postrzeganie dzieciństwa i wieku dorastania wpływa później na postrzeganie najmłodszych?
Być może można, to pewnie zależy od danej osoby, bo każda_y z nas ma jakieś inne doświadczenia i inne interpretacje tych doświadczeń. Nasze własne mogą wpływać na postrzeganie dzieci przynajmniej na dwa sposoby – albo niesiemy dalej tę niechęć, której sami doświadczyliśmy, albo staramy się być do niej w kontrze i zmienić jakiś kawałek świata wokół siebie.
Data dodania: 21/10/2022
Data aktualizacji: 21/11/2022