Wspólna sprawa, równe prawa
Listopad, 2020. Od kilku tygodni, niemal każdego dnia, po ulicach wielu polskich miast maszerują tłumy młodych Polek i Polaków. Mimo szalejącej pandemii, rządowych zakazów zgromadzeń i niesprzyjającej, jesiennej pogody wychodzą z domów, aby protestować przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego.
22 października 2020 sędziowie TK uznali za niekonstytucyjne dwa ustępy z art. 4a z ustawy z 1993 roku o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Ustawa pozwalała na przerywanie ciąży z powodu dużego prawdopodobieństwa ciężkiego i nieuleczalnego upośledzenia płodu lub nieuleczalnej choroby, zagrażającej życiu.
Uznanie tych ustępów za niekonstytucyjne w praktyce zakazało przeprowadzania aborcji w takich przypadkach. Wyłączając dopuszczalność jednej z trzech przesłanek legalnej aborcji, polskie prawo, i tak uznawane za jedno z bardziej restrykcyjnych w Europie, zostało jeszcze bardziej przesunięte w stronę skrajności.
Nawet najzagorzalsi aktywiści pro-life muszą jednak zdawać sobie sprawę, że nie wyeliminują tym samym wykonywania aborcji. Jeśli już, doprowadzą do wzmożenia turystyki aborcyjnej albo przeniosą wykonywanie aborcji do nielegalnego podziemia, ryzykując jednocześnie zdrowiem i życiem kobiet, szczególnie tych najbiedniejszych. Chodzi więc o coś więcej niż tylko ograniczenie wolności i penalizację zabiegu; celem jest symboliczna kontrola nad kobietami, ich życiem seksualnym, a co za tym idzie - rozrodczością. W końcu dla wielu instytucji w tym kraju podstawowym i najważniejszym celem istnienia rodziny jest prokreacja, a sam seks nie może przecież służyć niczemu innemu niż rozmnażanie się. Ta symboliczna dominacja nad kobietami rozciąga się na wiele płaszczyzn życia, utrudniając dbanie o higienę menstruacyjną czy obarczając kobiety odpowiedzialnością za antykoncepcję. Przykładów nie trzeba szukać daleko, a problem nie dotyczy tylko Polski. Prawo niemieckie dopiero w tym roku przestało uznawać tampony za towary luksusowe, zmniejszając ich opodatkowanie z 19% do 7%.
Niepisane przyzwolenie na kontrolowanie wolności kobiet szczególnie wyraźnie widać w jeszcze innej kwestii. Chodzi o nierówne podejście do dostępności antykoncepcji chirurgicznej, zwykle określanej jako podwiązanie jajowodów w przypadku kobiet, a podwiązanie nasieniowodów lub wazektomię w przypadku mężczyzn.
Jak wygląda podwiązanie jajowodów w praktyce?
Celem podwiązania jajowodów jest zablokowanie ich drożności, czyli powstrzymanie przemieszczania się komórki jajowej z jajników do macicy. Tym sposobem uniemożliwia się plemnikom dostanie się do dojrzałej komórki jajowej, gotowej do zapłodnienia. Aby do tego doprowadzić, stosuje się obecnie kilka sposobów. Można na przykład do jajowodu wprowadzić spiralę, która w ciągu trzech cykli, obrastając tkanką mięśniową, zamknie drożność. Inną metodą jest skorzystanie z laparoskopu. Poprzez niewielkie nacięcie w okolicach pępka, lekarz może przeciąć i związać jajowody lub użyć tytanowych klipsów, aby zacisnąć, a tym samym zablokować drożność kanalików. Poprawne wykonanie zabiegu skutkuje 99% skutecznością antykoncepcyjną, nie wpływając jednocześnie na libido czy cykl menstruacyjny. Seksem można cieszyć się już po tygodniu od zabiegu, po wcześniejszej konsultacji z lekarzem.
Jak przebiega wazektomia?
Zabieg sterylizacji mężczyzn, czyli wazektomia, polega na podwiązaniu nasieniowodów. Lekarz, podobnie jak w przypadku jajowodów, może posłużyć się tytanowymi klipsami, uniemożliwiając tym samym pojawienie się plemników w spermie. Na świecie coraz częściej wykonuje się ten zabieg bez skalpela, a więc nacinania skóry i nasieniowodów, decydując się na mniej inwazyjną, bezszwową metodę nakłuwania. Przez jakiś czas po zabiegu w spermie mogą znajdować się jeszcze plemniki, dlatego po kilku tygodniach zaleca się badanie na ich zawartość. Skuteczność wazektomii to prawie 100%, bez negatywnego oddziaływania na erekcję czy ejakulację.
Moje ciało, czyja sprawa?
Oba zabiegi wydają się opierać na podstawowym prawie do wolności decydowania o własnym ciele. Sama procedura w obu przypadkach wygląda podobnie, nie różni się szczególnie ani skutecznością, ani efektami. I jedno, i drugie powinno być świadomym wyborem, który zrealizować można w cywilizowanych warunkach w najbliższym szpitalu czy przychodni. Problemem jednak jest artykuł 156. Kodeksu Karnego. Jego brzmienie wyraźnie implikuje, że ten, kto powoduje ciężki uszczerbek na zdrowiu w postaci między innymi uniemożliwienia płodzenia, podlega karze pozbawienia wolności w wymiarze co najmniej trzech lat więzienia. Tym samym oznacza to, że lekarz, który doprowadzi do trwałej niemożliwości płodzenia potomstwa może być ścigany za to z urzędu. Wyjątkiem zdaje się być tylko sytuacja, w której występują wskazania kliniczne: zagrożenie życia lub zdrowia albo ryzyko ciężkich wad płodu.
Jak do sprawy przyłożył się “kompromis” aborcyjny?
Nieco inaczej wyglądało to przed wejściem w życie ustawy z 1993 roku, potocznie zwanej kompromisem aborcyjnym. W czasach peerelowskich często stosowano podwiązywanie jajowodów u kobiet po trzech cesarskich cięciach. W takich przypadkach obawiano się o zdrowie i życie matki, bo w razie kolejnej ciąży, a więc porodu, pojawiało się bardzo duże ryzyko pęknięcia macicy. Po wprowadzeniu kompromisu aborcyjnego dochodziło do sytuacji, w których lekarze, w obawie przed literą prawa, nie wpisywali do dokumentacji medycznej faktu przeprowadzenia zabiegu, którego celem było przecież nic innego, jak troska o bezpieczeństwo kobiet.
Oni jawnie, wy po kryjomu
Tymczasem w Polsce, w 2020 roku, to podwiązanie jajowodów powszechnie uznaje się za zabieg nielegalny. W przeciwieństwie do wazektomii, o podwiązaniu jajowodów nie znajdziemy informacji na stronach wielu prywatnych klinik, rozsianych po całej Polsce. Nikt otwarcie nie zaoferuje nam bezbolesnego, 15-30 minutowego zabiegu w cenie 1999 złotych, tak jak robi się to w przypadku podwiązania nasieniowodów. Bez trudu za to zobaczymy wielki billboard z napisem ANTYKONCEPCJA MĘSKA, przykuwający wzrok kierowców przy jednej z głównych, polskich autostrad i kuszący stuprocentową skutecznością wazektomii. Szukając z kolei porady na temat podwiązania jajowodów, w pierwszej kolejności przeczytamy, że jest to w Polsce zabieg nielegalny. Dowiemy się, że oprócz turystyki aborcyjnej istnieje coś takiego, jak turystyka sterylizacyjna, a najgorętsze kierunki każdego sezonu to Czechy, Słowacja czy Niemcy. Potem przeczytamy historię kobiety, która jako jedyna w całym autokarze quasi legalnej wycieczki nie chce wykonać aborcji, a zaledwie podwiązać sobie jajowody. I będzie zmuszona za to zapłacić więcej niż mężczyzna za podobny zabieg sterylizacji. Ceny w prywatnych, niemieckich klinikach, wahają się od 600 do nawet 800 euro, nie licząc przejazdu czy noclegu. Prawda, że można odnieść wrażenie, że z jakiegoś powodu ktoś chce komuś bardzo utrudnić życie? Nic dziwnego, że miesięcznie w Polsce googluje się około 300 razy frazy takie jak “podwiązanie jajowodów Niemcy” czy też “podwiązanie jajowodów Czechy”.
Od kiedy odwracalne równa się trwałe?
Drastyczna różnica standardów wydaje się nie mieć racjonalnego wytłumaczenia. Problemem w tym przypadku jest interpretacja art. 156 KK, który mówi o trwałym uszkodzeniu ciała. W przypadku wazektomii szacuje się, że szansa na przywrócenie płodności sięga, według różnych źródeł, od 30% do nawet 80%, po roku od rewazektomii. Prawdopodobieństwo, że się powiedzie zależy od wielu czynników, w tym od stanu nasieniowodu po pierwszym zabiegu czy też czasu, jaki upłynął od wazektomii. Szanse są tym niższe, im więcej go minęło. Odwracalność zabiegu wazektomii zdaje się chronić go przed sankcjami art. 156 KK. Dlaczego z drugiej strony kobieta nie może poddać się takiemu samemu zabiegowi? Dlaczego lekarz może odmówić, jeśli decyzja o wysterylizowaniu się jest autonomiczna i w pełni świadoma? Czy argument o odwracalności nie działa w przypadku podwiązania jajowodów?
Czy odebrałaś sobie możliwość planowania rodziny na zawsze?
W powszechnym przekonaniu wazektomia jest odwracalna, a podwiązanie jajowodów nie. Okazuje się jednak, że mimo stosunkowo większej szansy na skuteczność rewazektomii, podwiązanie jajowodów również można cofnąć. Operacja nie daje gwarancji powodzenia, jest bardziej skomplikowana, a przez to często droższa. W Wielkiej Brytanii cena takiego zabiegu waha się między 15 a 25 tysiącami funtów i rzadko kiedy jest refundowana przez brytyjski National Health Service. Sama procedura polega na zszyciu i udrożnieniu kanalików jajowodów lub, w trudniejszych przypadkach, na przeszczepie jajowodów. Im mniej uszkodzone organy w trakcie podwiązania, tym wyższa szansa na skuteczne przywrócenie płodności. Jeśli zabieg przebiegnie bez żadnych komplikacji, prawdopodobieństwo zajścia w ciążę w przyszłości może sięgnąć nawet 70%, w zależności od wieku kobiety.
Dlaczego nie wiemy dlaczego?
Trudno w takim razie wskazać racjonalną i zasadną podstawę tego, że w Polsce nie wykonuje się zabiegu podwiązania jajowodów, a wazektomię już tak. Za taki stan rzeczy w dużej mierze odpowiedzialne są mgliste przepisy prawne, które nawet nie próbują precyzować, gdzie w tym przypadku przebiega granica między trwałym uszczerbkiem na zdrowiu, a świadomym zabiegiem w trosce o siebie. Tak sformułowane prawo w praktyce nie pozwala nam decydować o własnym ciele. Nie da się też wskazać, na ile odpowiedzialne za taką sytuację jest przekonanie o nieodwracalności zabiegu podwiązania jajowodów, kiedy w rzeczywistości istnieją szanse na cofnięcie tego kroku. Pomijając rozwiązania chirurgiczne, zawsze dostępna jest przecież możliwość zapłodnienia in vitro, której nie wyklucza wcześniejsze wykonanie zabiegu podwiązania jajowodów. Mimo tego, że w teorii oba zabiegi, w myśl art. 156, nie są w Polsce legalne na życzenie, to wykonanie jednego z nich jest dużo prostsze i przystępniejsze.
Przeczytaj też nasze inne artykuły o antykoncepcji: Wszystkie metody antykoncepcji, Antykoncepcja hormonalna oraz Tabletka "dzień po" - przedstawiamy fakty, obalamy mity.
Myślę, czuję, decyduję
Tym, co kształtuje takie, a nie inne podejście do kwestii antykoncepcji chirurgicznej w Polsce, wydaje się być dokładnie to samo, co wyprowadziło setki tysięcy młodych ludzi na ulice w ostatnich tygodniach. Podobnie jak w sprawie aborcji, tutaj też unaocznia się chęć kontrolowania kobiet poprzez ograniczanie ich wolności do decydowania o sobie i swoich ciałach. Tysiące haseł na prześcieradłach i kartonach pokazują, że dobrze wiemy, skąd pochodzi to pragnienie kontroli. Nieważne, czy jego źródłem są przyzwyczajenia kruszejącego patriarchatu, opresyjna, konserwatywna doktryna Kościoła Katolickiego czy cyniczne interesy polityczne. W końcu zawsze chodzi o zdominowanie pozycji kobiety i sprowadzenie jej roli w rodzinie, ale i poza nią, do prokreacji. Różne siły stosowały różne środki, aby osiągnąć swój cel, choćby przerzucając na kobietę odpowiedzialność za antykoncepcję. Ilu mężczyzn dokłada się do kosztów tabletek antykoncepcyjnych? Ilu z nich odważyłoby się zdjąć ten ciężar z kobiety? Ilu z nich skorzystałoby z możliwości antykoncepcji farmakologicznej? Już w 2018 roku pojawiły się obiecujące wyniki badań z prac nad takim środkiem. Jeśli takie rzeczy mają spoczywać na barkach kobiet, jak można odbierać im jednocześnie prawo do stanowienia o sobie i o swoim ciele również w takiej kwestii jak antykoncepcja chirurgiczna? Na szczęście wystarczy przeczytać kilka haseł z protestów, żeby wiedzieć, że nie można.
Moje ciało, moja sprawa.
Data dodania: 06/08/2022
Data aktualizacji: 15/08/2022