Naturalne metody antykoncepcji są stosowane przez wiele par na całym świecie. Jedni po prostu uważają na dni płodne, inni stosują cały schemat. Jedni stosują je, bo ich wiara nie pozwala na inne metody antykoncepcji, drudzy, bo nie lubią prezerwatyw, a hormonów nie chcą lub nie mogą przyjmować, a inni używają prezerwatyw, ale stosują je dodatkowo. Na cały schemat składa się tzw. kalendarzyk, metoda termiczna, objawowo-termiczna oraz metoda Billingsów.
Kalendarzyk jest najbardziej zawodną z naturalnych metod antykoncepcji. Na podstawie swoich poprzednich cykli kobieta jest w stanie przewidzieć dzień swojej owulacji i po prostu nie uprawiać seksu w dni płodne, ale…. No właśnie, ale każdy cykl może się kilka dni wydłużyć albo skrócić i nie ma w tym żadnych patologii, bo jak już wspominałam w poprzednich tekstach na cykl kobiety wpływa milion czynników od jej samopoczucia po leki, jakie przyjmuje. Trzymając się sztywno wyłącznie kalendarzyka bardzo łatwo o niechcianą ciążę.
Dlatego z pomocą przychodzą nam sposoby monitorowania płodności naszego ciała. Pierwszy z nich, tzw. metoda termiczna opiera się na codziennym pomiarze temperatury naszego ciała: najlepiej w pochwie lub w ustach. Pamiętajmy, żeby zawsze mierzyć temperaturę w tym samym miejscu ;) Dodatkowo pomiar musi odbywać się przed wstaniem z łóżka, zaraz po przebudzeniu, czyli gdy przypomnicie sobie o tym po porannej kawie, to możecie już sobie odpuścić pomiar tego dnia. Zgodnie z tą metodą dni niepłodne naszego cyklu dzielimy na prawdopodobne (przedowulacyjne) i pewne (poowulacyjne). Na czym oparta jest ta metoda? Na następującej prawidłowości: zaraz po owulacji temperatura naszego ciała rośnie o około 0,5°C i utrzymuje się na takim poziomie przez około 3 dni. Po tych trzech dniach mamy „pewne” dni niepłodne. Prawdopodobne dni wyliczamy odejmując od pierwszego dnia wzrostu temperatury 6 dni. Kiedy współżyjemy? Najlepiej wyłącznie od 4 dnia po wzroście temperatury do końca cyklu. Stosując tę metodę musimy wziąć pod uwagę, że nie ma ona zastosowania przy nieregularnym trybie życia (gdy pracujesz w nocy lub lubisz imprezy), przy zmianach klimatu, w którym przebywamy (odpada podczas podróży), w czasie choroby, po porodzie czy w czasie karmienia piersią.
Kolejną z metod jest metoda Billingsów, czyli obserwacja śluzu szyjkowego. Opracowana została przez małżeństwo lekarzy: Johna i Evelyn Billings w latach 50-tych XX w. Podobnie jak w poprzedniej metodzie, określamy fazę względnej niepłodności (przedowulacyjną) i bezwzględnej niepłodności (poowulacyjną). Rozpoczynając przygodę z tą metodą, musimy najpierw określić, czy występuje u nas mokry czy suchy model niepłodności. Sprowadza się to do obserwowania, czy po miesiączce odczuwamy suchość w pochwie, czy mamy skąpą, gęstą wydzielinę o lepiącej konsystencji. Określiłyśmy już „nawodnienie” naszej niepłodności i co dalej? Dobrze jest poświęcić jeden lub więcej cykli przed rozpoczęciem współżycia na obserwację naszego śluzu. Oceniamy śluz z przedsionka pochwy. W dni niepłodne albo on nie występuje, albo jest gęsty, nieprzepuszczalny dla plemników. Powoduje on ich pozostanie w pochwie i obumarcie po 8-12 godzinach. Śluz płodny jest obfity, przezroczysty i rzadki - jego konsystencja porównywana jest do konsystencji jajka kurzego. Jest przepuszczalny dla plemników, a wręcz ułatwia ich transport z pochwy do macicy. Czyli sprawa wygląda następująco: miesiączka, dni niepłodne: śluz gęsty albo nieobecny, dni płodne: gdy śluzu zaczyna być więcej i gdy jest rzadki (ostatni dzień takiego śluzu to szczyt płodności oraz dni niepłodne: od czwartego dnia po szczycie płodności aż do miesiączki. Jakie są ograniczenia tej metody? Nie nosimy obcisłej, sztucznej bielizny, bo wzmaga pocenie i ilość wydzieliny pochwowej, uważamy na infekcje pochwy (wtedy wydzielina całkowicie zmienia charakter i jest niemiarodajna), pamiętamy, że tampony i irygacje pochwy wysuszają śluzówkę i pomiar śluzu też nie ma wtedy sensu, a gdy często współżyjemy, tej wydzieliny też będzie więcej i ocena jest utrudniona. Na skuteczność tej metody najbardziej wpływa skrupulatne prowadzenie dzienniczka, w którym nie tylko zaznaczamy dni płodne i niepłodne, ale też prowadzimy dokładne notatki o konsystencji naszego śluzu i uczucia wilgotności w okolicach intymnych.
Modyfikacją metody Billingsów jest model Creightona rozwijamy przez Thomasa W. Hilgersa, natomiast sami Billingsowie mocno się od niego odcinali. Podobnie jak metoda Billingsów bierze on pod uwagę konsystencję śluzu szyjkowego, ilość wydzieliny pochwowej, występowanie dni suchych i intensywność krwawienia miesiączkowego. Od metody Billingów różni się tym, że znacznie dokładniej skupia się na obserwacji śluzu. Jest podstawą naprotechnologii, o której będziemy mówić później – został skonstruowany dla par, które starają się o dziecko, a nie chcą uniknąć ciąży.
Połączeniem metod termicznej i Billingsów jest metoda objawowo-termiczna (Rötzera), gdzie poza obserwacją śluzu szyjkowego i temperatury ciała, zwracamy także uwagę na objawy związane z samopoczuciem, a także badanie szyjki macicy, która podczas dni niepłodnych jest twarda i skierowana ku tyłowi, a płodnych delikatnie miękka i bardziej w osi kanału rodnego (wiem, że brzmi to abstrakcyjnie, ale znam kobiety, które potrafią to same u siebie zbadać!).
Na polskim rynku dostępnych jest także wiele urządzeń mających na celu komputerową analizę cyklu, ale nie chcę uprawiać tutaj wielkiej reklamy. Zasadniczo oparte są głównie na pomiarach temperatury i zmianach w samopoczuciu, jednak ich ceny są powalające i wolałabym już chyba sama prowadzić dzienniczek. Ale każdy lubi co innego, a skuteczność ich stosowania jest faktycznie imponująca - jak przy skrupulatnie prowadzonym dzienniku.
Pamiętajmy, że stosując naturalne metody antykoncepcji musimy być super dokładni, super skrupulatni i super mocno trzymać się wytycznych. Istnieje wielki rozstrzał, jeśli chodzi o skuteczność naturalnych sposobów antykoncepcji, co wynika właśnie z tego, jak bardzo ktoś przyłoży się do prowadzenia dzienniczka ;)
Na przeciwległym biegunie jest naprotechnologia, której nazwa pochodzi od „Natural Procreative Technology”, a termin ten wymyślił w 1991 roku wspominany już wcześniej Thomas W. Hilgers - użył go po raz pierwszy w swojej książce. Naprotechnologia przeznaczona jest dla osób dotkniętych problemem niepłodności, u których przyczyna niepłodności jest odwracalna (czyli w przypadku niewydolności jajników czy niedrożności jajowodów nie ma szans na jej wykorzystanie). Oparta jest na samoobserwacji według zmodyfikowanej wersji modelu Creightona, o którym pisałam wcześniej. Wprowadzony jest też termin współżycia świadomego i wspólnego przeżywania płodności przez małżonków. Konieczny jest udział w spotkaniu wprowadzającym z instruktorem, który później wspiera parę na ich drodze dążenia do posiadania potomstwa. Natomiast ostatnim krokiem w przypadku niepowodzenia zajścia w ciążę zalecanym przez naprotechnologów jest adopcja.
Dokładne dane odnośnie instruktorów znajdziecie poniżej w linkach. Ja właśnie się dowiedziałam, że jeden z dwóch lekarzy zajmujących się tą dziedziną w moim mieście przyjmuje 50 metrów od mojego domu :)
Kontrowersje związane z naprotechnologią polegają na tym, że postępowanie zalecane w niej jest zachowawczym postępowaniem diagnostyczno-terapeutycznym, a metody w nim stosowane nie mają poparcia w EBM (Evidence based medicine - medycynie oparta na dowodach, czyli leczeniu zgodnie z dowodami naukowymi). Wpisując w PubMed „naprotechnology” otrzymuję 11 prac naukowych, w tym większość wydana jest w czasopismach humanistycznych (filozofia, prawo, mentoring), a wyszukiwarka pyta, czy może miałam na myśli „nanotechnology” z wynikiem 102 877 publikacji. Polskie Towarzystwo Ginenologów i Położników stwierdza, że ze względu na brak poparcia w badaniach naukowych, nie może być ona postępowaniem rekomendowanym w leczeniu niepłodności. Wiele zarzutów kierowanych w stronę naprotechnologii związanych jest z tym, że pacjentce nie umożliwia się faktycznego leczenia jej problemów. Dlaczego więc kobiety wybierają tę metodę? Głównie ze względów ideologicznych: naprotechnologia jest z godna z naukami Kościoła Katolickiego, więc bardzo często mocno wierzące osoby z problemem niepłodności kierują swoje kroki w tę stronę. Jest jeszcze jedna grupa kobiet: to te, którym współczesna medycyna nie pomaga. Nigdy nie zapomnę kobiety po kilku nieskutecznych zapłodnieniach pozaustrojowych ze łzami w oczach powiedziała: „Naprotechnologia to moja ostatnia deska ratunku”.
Każdy z nas ma prawo do leczenia w sposób zgodny z jego przekonaniami i wierzeniami, i dlatego naprotechnologia ma swoje miejsce w społeczeństwie i nie ma w tym nic złego. Należy tylko zadać sobie pytanie, w jaki sposób chcemy być leczeni: czy zgodnie z wiedzą medyczną osiągniętą dzięki badaniom naukowym, czy wiedzą dostosowaną do wiary i ideologii - wybór zawsze zależy od nas. Jeśli chodzi o naturalną antykoncepcję sprawa jest dużo prostsza, bo nie podważymy jej skuteczności w przypadku stosowania jej w pełni zgodnie z wytycznymi. Warto jednak pamiętać, że jeśli nie jesteśmy w stanie regularnie i starannie przykładać się do stosowania wytycznych metod naturalnej antykoncepcji, to w celu uniknięcia ciąży lepiej jednak wybrać metodę, która trochę bardziej ingeruje w naszą fizjologię lub przebieg stosunku, ale nie wymaga aż takiej skrupulatności ;)
- Stanowisko Zespołu Ekspertów Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego w zakresie wykorzystania Naturalnych Metod Planowania Rodziny do celów antykoncepcyjnych, Ginekologia Polska, (2011)
- Model Creighton [LINK]
- FertilityCare Centers of Poland - Ogólnopolskie Centrum Troski o Płodność (naprotechnologia) [LINK]
- Dolińska, B., 2011. Naprotechnologia – przekłamanie czy nieporozumienie? Nauka, (1). [LINK]
Data dodania: 07/08/2022
Data aktualizacji: 07/08/2022