Coraz więcej osób mówi, że nie życzy sobie komentowania ich wyglądu. Zwykle rozumiemy ten komunikat jako: „nie krytykuj mnie”. A co z komplementami? Czy one również mogą nie być mile widziane?
Czy warto ufać pierwszemu wrażeniu?
Każdy człowiek w jakimś stopniu jest skąpcem poznawczym. Musi być – w przeciwnym razie nie byłby w stanie funkcjonować. Codziennie zalewa nas niezliczona ilość informacji i bodźców. Nie mamy wystarczających zasobów energii i czasu, aby zweryfikować je wszystkie. Staramy się więc ułatwić sobie życie, korzystając z gotowych szablonów myślenia.
Takie zachowanie jest tak samo uzasadnione, jak niebezpieczne. Potencjalnie za każdym razem ryzykujemy pominięciem istotnych szczegółów, niezgodną z prawdą oceną rzeczywistości (czy też jej zniekształceniem) lub… zwyczajną pomyłką.
Oszczędność poznawcza wynika z naszej natury i nie chodzi o to, aby całkowicie się jej wyzbyć (i tak nie byłybyśmy_libyśmy w stanie, nabawiłybyśmy_libyśmy się jedynie frustracji), a raczej o to, aby mieć świadomość jej mankamentów. Nikt z nas nie wie wszystkiego. Nikt z nas nie jest w 100 procentach obiektywny. Jeżeli będziemy miały_mieli to gdzieś z tyłu głowy, istnieje szansa, że w odpowiedniej sytuacji w porę poddamy w wątpliwość naszą ocenę.
Gdy pokładamy bezrefleksyjne zaufanie w naszym pierwszym wrażeniu, a dodatkowo czujemy palącą potrzebę wyrażenia swojej opinii na głos, zaczynamy stąpać po naprawdę cienkim lodzie. I nie chodzi wyłącznie o krytykę.
Zauważyłam, że o ile stosunkowo łatwo jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego nasze negatywne komentarze niekoniecznie są mile widziane, o tyle trudniej jest nam pojąć, że komplementy również nie zawsze są na miejscu. Skupiamy się przede wszystkim na naszych intencjach („przecież nie mówię nic złego”, „chciałam_em tylko wyrazić mój podziw”), pomijając rzeczywiste (a nie dopisane przez nas) oczekiwania, chęci i pragnienia drugiej osoby.
Być może zainteresuje Cię też inny nasz tekst: „Bierna agresja – podstępna broń”
Odpowiednie okoliczności
Wyobraź sobie sytuację, w której ktoś z wyraźnym uznaniem mówi ci: „ale schudłaś_eś!”, podczas gdy ty przez kilka ostatnich tygodni zmagasz się z tak stresującą sytuacją, że trudno jest ci cokolwiek przełknąć. Tłumaczysz sobie, że ta osoba nie miała na myśli nic złego, niemniej jest ci przykro, że w ogóle poruszyła ten temat, ponieważ od razu zaczynasz myśleć, że zrobiłabyś_zrobiłbyś wiele, aby pozbyć się obecnych problemów w zamian za te kilka zrzuconych kilogramów. Nie chcesz jednak uzewnętrzniać się przed tym – bądź co bądź – praktycznie obcym człowiekiem, więc jedynie uśmiechasz się słabo w odpowiedzi. „A co ty taka_i niewyraźna_y? Nie ma co się obrażać, złość piękności szkodzi!” – słyszysz zaraz.
Osobiście kieruję się zasadą: „lepiej powiedzieć mniej niż za dużo”. Jeśli czegoś nie wiem – na przykład z nieznanych mi powodów ktoś stracił na wadze w bardzo krótkim czasie – być może jest ku temu powód. Nie wiem, bo nie jestem na tyle blisko z tą osobą. A skoro nie jestem na tyle blisko, moja opinia nie ma specjalnego znaczenia i mogę ją zachować dla siebie. Po drugiej stronie leży decyzja, czy i czym się ze mną podzielić – i dopiero wówczas mam prawo się do tego w jakiś sposób odnieść.
Zastanawiałam się, w jakich okolicznościach opinia drugiej osoby na temat mojego wyglądu powinna mieć dla mnie znaczenie. Z oczywistych względów w pierwszej chwili do głowy przyszedł mi mój partner, a więc osoba, której chcę się podobać (również fizycznie) i której zdanie rzeczywiście jest dla mnie ważne. Gdy mój chłopak powie mi, że wyglądam seksownie, zostanie to przeze mnie odebrane zupełnie inaczej niż w sytuacji, gdybym usłyszała to od zupełnie obcego mężczyzny na ulicy, kolegi z pracy czy dziwnego wujka mojej kumpeli. Zanim głośno skomentujemy czyjś wygląd, należy więc wziąć pod uwagę nie tylko nasze intencje i potrzeby drugiej osoby, ale także rodzaj łączącej nas relacji.
Polecamy Twojej uwadze również tekst o catcallingu!
Pomyślałam też o specjaliście_stce, który_a po wyglądzie ocenia na przykład mój stan zdrowia, kondycję skóry, sprawność fizyczną. Ostatnio w ramach konsultacji dermatologicznych przesłałam mailem kilka zdjęć mojej cery z bliska. Oczekiwałam, że na ich podstawie odbiorczyni rozpozna problemy i dobierze dla mnie odpowiednią pielęgnację. Nie życzyłabym sobie, aby przypadkowa osoba pozwoliła sobie na stawianie mi diagnozy i proponowanie sposobu leczenia, nawet jeżeli „jej to pomogło”. Rozumiem dobre intencje, jednak z oczywistych względów wolę skorzystać z rady profesjonalisty_tki.
Łączy się to z trzecią opcją, na którą wpadłam: z bezpośrednią prośbą o pomoc. Zdarza się, że mam wątpliwości przy wyborze jakiegoś ubrania. Wysyłam wtedy selfie z przymierzalni do mamy, chłopaka lub grupy przyjaciółek i pytam wprost: „czy ta sukienka dobrze na mnie leży?”. Mam wówczas nadzieję otrzymać w odpowiedzi ich opinie (nieważne, czy pozytywne, czy negatywne), przede wszystkim zależy mi na szczerości. Czy w innej sytuacji chciałabym usłyszeć, że czarny to nie mój kolor albo że do długości midi przydałyby mi się buty na obcasie, bo ładnie wysmukliłyby mi nogi? No niekoniecznie, nawet jeśli ktoś byłby „po prostu szczery”.
Teraz już nic nie można powiedzieć?
Chyba nie tylko ja mam poczucie, że w ciągu kilku ostatnich dekad zwiększyła się nasza społeczna wrażliwość. Myślimy, zanim coś powiemy (lub napiszemy). Częściej zadajemy sobie pytania dotyczące nie tylko samej treści przekazu, ale także jego formy oraz celu (dlaczego chcę to powiedzieć? robię to dla siebie czy dla drugiej osoby? czy biorę pod uwagę jej uczucia? czy istnieje prawdopodobieństwo, że ona nie potrzebuje mojej opinii do szczęścia?). Oczywiście nadal znajdą się wśród nas tacy, którym nie w smak ta zmiana status quo. Nie zliczę, ile razy słyszałam jakąś wersję tekstu: „w dzisiejszych czasach to już nic nie można powiedzieć!”.
Otóż można. Należy po prostu brać za to odpowiedzialność. Być może nie wszyscy są w pełni świadomi, jak potężną moc mają słowa i jak bardzo potrafią na nas wpłynąć. Jakkolwiek to brzmi, one naprawdę kształtują rzeczywistość. Sama wciąż pamiętam kilka komentarzy na temat mojego wyglądu (i nie tylko zresztą), zasłyszanych w wieku nastoletnim, a nawet dziecięcym (!), które stały się podstawą dla moich kompleksów przez następnych x lat. Jestem prawie pewna, że Ty też z łatwością przywołasz z pamięci takie „miłe” komentarze.
No dobrze, poćwiczmy w praktyce:
Spotykasz się ze znajomą, której dawno nie widziałaś_eś. Wygląda bardzo ładnie, widać, że poświęciła trochę czasu, aby się przygotować. Masz ochotę powiedzieć coś na ten temat, bo wydaje Ci się, że sprawi jej to przyjemność.
Sama od jakiegoś czasu staram się w takiej sytuacji nie zwracać uwagi wyłącznie na efekt, a skupiać się bardziej na pracy, którą ktoś włożył, aby go uzyskać. Może więc zamiast cisnącego się na usta: „ale ładnie wyglądasz!”, lepiej powiedzieć coś w rodzaju: „świetnie dobrałaś kolor szminki do tego swetra” lub: „ale perfekcyjnie wychodzą ci kreski eyelinerem, nauczysz mnie?”. W ten sposób komplementujemy kogoś za jego wybory, umiejętności oraz starania, czyli za coś, na co realnie ma wpływ, a nie jedynie za aparycję, która – nie oszukujmy się – jest przede wszystkim kwestią przypadku.
Jeżeli czegoś się nauczyłam przez te 30 lat życia, to tego, że każda skrajność jest niebezpieczna. Nie chodzi więc o to, aby od tego momentu za żadne skarby świata nie pozwolić sobie na skomplementowanie wyglądu drugiej osoby. Oczywiście, że możemy to robić – jeśli tylko są ku temu sprzyjające okoliczności. Chodzi jedynie o to, aby nie dokładać swojej cegiełki do budowania już i tak ogromnego kultu ciała i świadomie inaczej rozłożyć akcenty. Skoro tak łatwo przychodzą nam na myśl słowa: „ładnie wyglądasz”, jesteśmy też w stanie nauczyć się innych – takich, które rzeczywiście wspierają i motywują.
Data dodania: 15/08/2022
Data aktualizacji: 15/08/2022