Gdy pandemia zachwiała naszą rzeczywistością, poszukałam oparcia w klasyce. Przetrząsnęłam biblioteczkę i wyciągnęłam z niej najbardziej zmurszałe i śmierdzące naftaliną tomiszcze – „Buddenbrooków” Tomasza Manna. Zdmuchnęłam kurz z wiekowego wydania (1951 rok!) i ucieszyłam się jak dziecko, bo po mieszczańsku ułożony świat dziewiętnastowiecznej Lubeki wydał mi się znakomitym schronieniem przed koronawirusem i innymi szaleństwami epoki. Lepszym nawet niż Netflix i Cabernet Sauvignon. Ale spokojnie! Nie zamierzam nikogo katować losami nudnych mieszczan. Przywołam z tej klasycznej pozycji tylko jedno zdanie, jakże charakterystyczne dla mieszczańskiej obyczajowości:
– Człowiek nie zależy od siebie – powiedział bogaty Buddenbrook, zrywając romans z uroczą, ale biedną jak mysz kościelna kwiaciarką. – A niby od kogo? – zapytałaby dziś wielkomiejska singielka.
W tym międzyepokowym sporze tkwi sedno nieporozumień dotyczących naszego pojmowania bezdzietności.
Dziewiętnastowieczni młodzi mieszczanie, tacy jak Buddenbrookowie, pobierali się i zostawali rodzicami z myślą o ciągłości i znaczeniu rodziny. Dobra koligacja, sowity posag, zdrowy potomek – to wszystko były atuty w grze o jak najlepszą pozycję społeczną; zarówno rodu, jak i jednostki. Samowolne knucie bezdzietności, za plecami rodziny i społeczeństwa, oczywiście zdarzało się, ale uchodziło za niezrozumiałą ekstrawagancję. Tak było kiedyś, a dziś? Współczesne kobiety nie rodzą dzieci dla nazwiska czy tradycji. Macierzyństwem nie spłacają żadnych rodzinnych ani wspólnotowych długów. Dwudziestowieczny indywidualizm uwolnił nas od tego typu zobowiązań, lecz idea macierzyństwa jako powinności czy poświęcenia nie odeszła do lamusa. Ożywa zawsze wtedy, gdy mowa jest o bezdzietności z wyboru. Dziś można chcieć dzieci dla siebie, nie dla innych, ale wciąż nie można chcieć dla siebie bezdzietności. To zawsze uchodzi za eksces i rodzi podejrzenia o egoizm. A przecież pragnienie nieposiadania dziecka bywa równie silne jak pragnienie jego urodzenia! Z jednym i drugim trudno dyskutować. Wsłuchanie się w ten wewnętrzny głos jest naszą powinnością – powinnością wobec siebie i wobec tych, za których jesteśmy odpowiedzialne.
Czym zatem dla niematek jest wybór childfree life? Nie jest to po prostu rezygnacja z dzieci, ta bowiem zakłada obojętność i brak zaangażowania, a przecież o życie bez dzieci potrafimy walczyć jak lwice. Angażujemy się w nie. Oczywiście może być ono zrządzeniem losu, są jednak kobiety, które w imię pragnienia bezdzietności idą na całość – rzucają mężów, zrywają zaręczyny albo wymeldowują się z rodziny, gdy ta zanadto naciska na potomka. Dla wielu z nas brak dzieci stanowi fundament udanego życia, daje poczucie swobody i otwiera zupełnie inne niż macierzyństwo horyzonty. Jest źródłem radości, satysfakcji i wiary w siebie. W jednej z książek Mariusz Szczygieł pisze: „Pustka też ma swoją wartość, dokładnie taką samą jak to, co mogłoby ją wypełniać”. Z bezdzietnością jest podobnie – też ma swoją wartość, dokładnie taką samą jak macierzyństwo. Pod warunkiem, że jest chciana.
A co, jeśli nasz wewnętrzny głos milczy lub odzywa się „z pewną taką nieśmiałością”? Współczesny świat pełen jest hałaśliwych przeszkadzajek, zagłuszaczy, nieuczciwych suflerów i zwodniczych ech, łatwo więc wziąć cudze pragnienia za swoje, zwłaszcza gdy dobrze wyglądają na fotkach w necie. O tym, że macierzyństwo wychwalane jest pod niebiosa, nie trzeba nikogo przekonywać. Widać to gołym okiem. Wystarczy włączyć telewizor, zajrzeć na Fejsa lub Instagrama, pocztać któryś z blogów parentingowych albo posłuchać polityków. Gdybyśmy chciały upewnić się, że dobrze robimy, zachodząc w ciążę, bliscy i znajomi podsuną nam tysiące argumentów „za”. W wyborze bezdzietności nikt nas raczej nie będzie utwierdzał. Usłyszymy, że jesteśmy niedojrzałe, egoistyczne i krótkowzroczne. Postraszy się nas Życiowąpustką i Szklankąwody – zmorami, które ponoć masowo prześladują bezdzietnych. Na koniec dowiemy się, że jesteśmy tchórzliwe i słabe. Ktoś, w kim pragnienie bezdzietności nie odzywa się z mocą trąby jerychońskiej, może popaść w męczącą niepewność. Jak sobie z tym radzić?
W nieuleganiu zwątpieniu pomaga wiedza – warto wiedzieć, jak działają posłańcy presji społecznej, jakich mają pomagierów i jakie zastawiają na nas pułapki. Gdy rodzina podczas niedzielnego obiadu pyta „Kiedy dziecko?”, gdy z okładek luksusowych pism mrugają na nas karmiące modelki, gdy znajome mamy roztaczają przed nami wizje macierzyńskiego szczęścia, bądźmy nieufne! Szukajmy dziury w całym, bo ci, którzy przekonują nas do macierzyństwa, rzadko mają na uwadze nasze dobro. Zwykle kierują się swoimi poglądami, które uznają za najlepsze i najbardziej właściwe, albo próbują zarazić nas swoimi lękami. Jeśli ktoś mówi mi: „Będziesz żałować” albo „Zmienisz zdanie”, to może znaczyć, że sam nadziany jest wątpliwościami jak świąteczna gęś kaszą. O tym, że „nie spełnię się jako kobieta” dowiaduję się zwykle od panów w matuzalemowym wieku, którzy o kobietach wiedzą tyle, ile przeczytali w katechizmie. Instagramowy lukier pachnie plastikiem i fotoszopem. A do uroków macierzyństwa przekonują mnie zacietrzewieni teoretycy, którzy nie dotarli jeszcze do rozdziału „Rodzicielstwo stosowane”. Żeby odzyskać swój wewnętrzny głos, trzeba takie głosy puszczać mimo uszu!
Choć na świecie coraz więcej ludzi rezygnuje z potomstwa, dziewiętnastowieczne stereotypy opisujące bezdzietność, a zwłaszcza bezdzietność kobiet, nadal mają się nieźle i potrafią zaleźć za skórę. Bezdzietnice uważane są za samotne, skupione na sobie karierowiczki, oddane jedynie swoim kotom i swoim ambicjom, niezdolne do głębszych uczuć. Coś się jednak zmienia. Nikt już nie kwestionuje naszego prawa do bezdzietności, brak dzieci przestał być też powodem do wstydu. Wprost przeciwnie! Ma coraz lepszą prasę. Gdyby pokusić się o współczesny portret kobiety bezdzietnej z wyboru, wyszłoby skrzyżowanie dziewiętnastowiecznej starej panny z niezwyciężoną Wonder Woman. To zasługa samych bezdzietnic, które od lat chodzą pod prąd, przełamują schematy, walczą o siebie, głośno mówią o swoim wyborze i nie przejmują się opiniami innych. W końcu – nieważne, co świat o nas myśli. Najważniejsze, że każda z nas – we własnych oczach – jest Wonder Woman!
Na naszej stronie poruszyliśmy też inne, ważne tematy, będące nawiązaniem do problemów, na które chcemy zwrócić uwagę kampanią #27maja. O tym, dlaczego nie należy pytać kobiet, czy są w ciąży lub ją planują, o tym, że nie każda kobieta chce mieć dziecko i o tym, jak się zachować, kiedy osoba w naszym otoczeniu straci ciążę napisały dla nas autorka naszej książki i mama Paulina Pomaska, Edyta Broda (autorka bloga Bezdzietnik.pl) i Joanna Frejus (psycholożka, autorka profilu @omatkodepresja).
“Z pytaniem o ciążę (lub jej brak) rzecz jest skomplikowana, bo niezależnie od powodu oraz tego, czy osoba pytana zechce być z nami szczera, sytuacja robi się trudna, niewygodna lub co najmniej napięta”. - Paulina Pomaska, "Ciąża - kto pyta, ten błądzi"
“Dać przestrzeń do przeżywania emocji to często znaczy po prostu słuchać. Pozwolić drugiej osobie mówić. Pozwolić też milczeć. Po prostu być, mieć gotowość, być w zasięgu, ale się nie narzucać“. - Joanna Frejus, "Tylko nie mów: Dobrze, że teraz"
"Jeśli Dzień Matki czy Ojca jest dla Ciebie dniem przypomnienia o stracie, chodź się przytulić. A potem przypomnę Ci, że nie jesteś sam_a." - Paulina Pomaska, "Radzenie sobie ze stratą dziecka – nie jesteś sam_a"
Data dodania: 13/08/2022
Data aktualizacji: 13/08/2022